Читать онлайн книгу "Rządy Królowych"

RzД…dy KrГіlowych
Morgan Rice


KrД™gu CzarnoksiД™Ејnika #13
KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce. – Books and Movies Reviews, Roberto MattosRZД„DY KRГ“LOWYCH to trzynasta ksiД™ga bestsellerowej sagi KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA, ktГіrej pierwszД… czД™Е›ciД… jest ksiД…Ејka pod tytuЕ‚em WYPRAWA BOHATERГ“W. W RZД„DACH KRГ“LOWYCH Gwendolyn prowadzi ocalaЕ‚ych czЕ‚onkГіw swojego ludu na wygnanie, po tym jak udaje im siД™ dotrzeД‡ do wrogich wybrzeЕјy Imperium. WziД™ci pod opiekД™ ludu Sandary, starajД… siД™ w ukryciu odzyskaД‡ siЕ‚y i stworzyД‡ sobie nowy dom w cieniach miasta Volusia. Thor, zdecydowany, by ocaliД‡ Guwayne’a, kontynuuje wraz ze swД… druЕјynД… misjД™, ktГіrej wykonania siД™ podjД™li. PrzepЕ‚ywajД… przez potД™Ејny ocean, aby dostaД‡ siД™ do potД™Ејnych jaskiЕ„ niedaleko Krainy DuchГіw. NapotkajД… tam niewyobraЕјalne potwory i egzotyczne krajobrazy. Na Wyspach PoЕ‚udniowych Alistair postanowiЕ‚a poЕ›wiД™ciД‡ swoje Ејycie dla Ereca – jednak nieoczekiwany zwrot zdarzeЕ„ moЕјe sprawiД‡, Ејe obojgu im uda siД™ ocaleД‡. Darius ryzykuje wszystko, aby ocaliД‡ miЕ‚oЕ›Д‡ swojego Ејycia, Loti. Nawet jeЕ›li oznacza to, Ејe sam musi stawiД‡ czoЕ‚a Imperium. JuЕј po krГіtkim czasie zorientuje siД™, Ејe to dopiero poczД…tek. Volusia dokonuje powstania. Po zabГіjstwie Romulusa zdobywa wЕ‚adzД™ nad Imperium i staje siД™ bezlitosnД… krГіlowД… – dokЕ‚adnie takД…, jakД… zawsze chciaЕ‚a byД‡. Czy Gwen i jej ludzie przeЕјyjД…? Czy Guwayne zostanie znaleziony? Czy Alistair i Erec przeЕјyjД…? Czy Darius uratuje Loti? Czy Thorgrin i jego kompania przetrwajД…?DziД™ki skomplikowanej budowie Е›wiata i charakterystyce postaci, RZД„DY KRГ“LOWYCH sД… wspaniaЕ‚Д… historiД… o przyjacioЕ‚ach, kochankach, rywalach i zalotnikach, o rycerzach i smokach, intrygach i politycznych machinacjach, o dorastaniu, zЕ‚amanych sercach, oszustwach, ambicji i zdradzie. Jest to opowieЕ›Д‡ o odwadze, wierze i przeznaczeniu, o czarnoksiД™stwie. Jest to powieЕ›Д‡ fantasy, ktГіra wprowadzi nas do Е›wiata, ktГіrego nigdy nie zapomnimy. To opowieЕ›Д‡ nadajД…ca siД™ dla wszystkich, niezaleЕјnie od wieku i pЕ‚ci. OpowieЕ›Д‡ przykuЕ‚a mojД… uwagД™ od samego poczД…tku – i nie puЕ›ciЕ‚a do koЕ„ca… Ta historia przedstawia wspaniaЕ‚Д… przygodД™, ktГіra peЕ‚na jest nagЕ‚ych zwrotГіw akcji i ciekawych zdarzeЕ„. Nie znajdziecie tu ani jednego nudnego momentu. Paranormap Romance Guild





Morgan Rice

RzД…dy KrГіlowych (KsiД™ga 13 KrД™gu CzarnoksiД™Ејnika)





PRZEKЕЃAD: SANDRA WILK




O autorce

Morgan Rice plasuje siД™ na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorГіw powieЕ›ci dla mЕ‚odzieЕјy. Morgan jest autorkД… bestsellerowego cyklu fantasy KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA, zЕ‚oЕјonego z siedemnastu ksiД…Ејek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, zЕ‚oЕјonej, do tej pory, z jedenastu ksiД…Ејek; bestsellerowego cyklu thrillerГіw post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, zЕ‚oЕјonego, do tej pory, z dwГіch ksiД…Ејek; oraz najnowszej serii fantasy KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY, skЕ‚adajД…cej siД™ z dwГіch czД™Е›ci (kolejne w trakcie pisania). PowieЕ›ci Morgan dostД™pne sД… w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 jД™zykach.

Morgan czeka na wiadomoЕ›Д‡ od Ciebie. OdwiedЕє jej stronД™ internetowД… www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/) i doЕ‚Д…cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpЕ‚atnД… ksiД…ЕјkД™, darmowe prezenty, darmowД… aplikacjД™ do pobrania i dostД™p do najnowszych informacji. DoЕ‚Д…cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostaЕ„ z nami w kontakcie!



Wybrane komentarze do ksiД…Ејek Morgan Rice

„KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”



    – Books and Movie Reviews, Roberto Mattos

“Zajmujące epickie fantasy.”



    – Kirkus Reviews

„Początki czegoś niezwykłego.”



    – San Francisco Book Review

„Powieść pełna akcji… Styl Rice jest równy, a początek serii intryguje.”



    – Publishers Weekly

„Porywające fantasy… Zapowiada się obiecująca epicka seria dla młodzieży.”



    – Midwest Book Review



KsiД…Ејki autorstwa Morgan Rice

KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY

POWRГ“T SMOKГ“W (CZД?ЕљД† #1)

POWRГ“T WALECZNYCH (CZД?ЕљД† #2)

POTД?GA HONORU (CZД?ЕљД† #3)

KUЕ№NIA MД?STWA (CZД?ЕљД† #4)

KRГ“LESTWO CIENI (CZД?ЕљД† #5)

KRWAWA NOC (CZД?ЕљД† #6)



KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA

WYPRAWA BOHATERГ“W (CZД?ЕљД† 1)

MARSZ WЕЃADCГ“W (CZД?ЕљД† 2)

LOS SMOKГ“W (CZД?ЕљД† 3)

ZEW HONORU (CZД?ЕљД† 4)

BLASK CHWAЕЃY (CZД?ЕљД† 5)

SZARЕ»A WALECZNYCH (CZД?ЕљД† 6)

RYTUAЕЃ MIECZY (CZД?ЕљД† 7)

OFIARA BRONI (CZД?ЕљД† 8)

NIEBO ZAKLД?Д† (CZД?ЕљД† 9)

MORZE TARCZ (CZД?ЕљД† 10)

Е»ELAZNE RZД„DY (CZД?ЕљД† 11)

KRAINA OGNIA (CZД?ЕљД† 12)

RZД„DY KRГ“LOWYCH (CZД?ЕљД† 13)

PRZYSIД?GA BRACI (CZД?ЕљД† 14)

SEN ЕљMIERTELNIKГ“WВ  (CZД?ЕљД† 15)

POTYCZKI RYCERZY (CZД?ЕљД† 16)

ЕљMIERTELNA BITWA (CZД?ЕљД† 17)



THE SURVIVAL TRILOGY

ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZД?ЕљД† 1)

ARENA TWO (CZД?ЕљД† 2)



WAMPIRZE DZIENNIKI

PRZEMIENIONA (CZД?ЕљД† 1)

KOCHANY (CZД?ЕљД† 2)

ZDRADZONA (CZД?ЕљД† 3)

PRZEZNACZONA (CZД?ЕљД† 4)

POЕ»Д„DANA (CZД?ЕљД† 5

ZARД?CZONA (CZД?ЕљД† 6)

ZAЕљLUBIONA (CZД?ЕљД† 7)

ODNALEZIONA (CZД?ЕљД† 8)

WSKRZESZONA (CZД?ЕљД† 9)

UPRAGNIONA (CZД?ЕљД† 10)

NAZNACZONA (CZД?ЕљД† 11)














SЕ‚uchaj (http://www.amazon.com/Quest-Heroes-Book-Sorcerers-Ring/dp/B00F9VJRXG/ref=la_B004KYW5SW_1_13_title_0_main?s=books&ie=UTF8&qid=1379619328&sr=1-13) ksiД…Ејek z serii KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA w formie audiobookГіw!


Teraz dostД™pne na:




Amazon (http://www.amazon.com/Quest-Heroes-Book-Sorcerers-Ring/dp/B00F9VJRXG/ref=la_B004KYW5SW_1_13_title_0_main?s=books&ie=UTF8&qid=1379619328&sr=1-13)


Audible (http://www.audible.com/pd/Sci-Fi-Fantasy/A-Quest-of-Heroes-Audiobook/B00F9DZV3Y/ref=sr_1_3?qid=1379619215&sr=1-3)


iTunes (https://itunes.apple.com/us/audiobook/quest-heroes-book-1-in-sorcerers/id710447409)










ROZDZIAЕЃ PIERWSZY


Thorgrin uderzał głową o skały i błotnistą ziemię, spadając na łeb na szyję setki stóp w dół zbocza wraz z osuwającą się górą. Wszystko wokoło niego wirowało, a on próbował się zatrzymać, zwolnić, lecz nie potrafił. Kątem oka spostrzegł, że jego bracia także spadają, koziołkując. Każdy, także Thor, wyciągał rozpaczliwie ręce, by chwycić się korzeni, skał – czegokolwiek – i spowolnić upadek.

Thor zdał sobie sprawę, że z każdą upływającą chwilą oddala się od szczytu wulkanu, od Guwayne’a. Pomyślał o tych dzikusach na górze, gotujących się, by złożyć jego dziecko w ofierze, i zawrzał z wściekłości. Rył paznokciami w błotnistej ziemi, wrzeszcząc, rozpaczliwie pragnąc dostać się z powrotem na szczyt.

Jednak choć starał się z całych sił, nie mógł temu zaradzić. Thor ledwie widział i ledwie mógł oddychać, nie wspominając już o tym, by osłonić się przed uderzeniami, gdy góra osypywała się na niego. Miał wrażenie, że dźwiga na barkach ciężar całego świata.

Wszystko działo się niewiarygodnie szybko – zbyt szybko, by Thor zdołał objąć to myślą – a gdy spojrzał kątem oka w dół, ujrzał ostro zakończone skały. Wiedział, że gdy tylko w nie wpadną, zginą.

Przymknął powieki i próbował przywołać w myślach swe szkolenie, nauki Argona, słowa swej matki, starał się odnaleźć ciszę pośród burzy, przyzwać skrytego w sobie wojownika. Poczuł, że życie przebiega mu przed oczyma. Czy był to – zastanawiał się – jego ostateczny sprawdzian?

Proszę, Boże, modlił się Thor, jeśli istniejesz, ocal mnie. Nie pozwól, bym zginął w ten sposób. Pozwól mi przyzwać mą moc. Pozwól mi ocalić mego syna.

Wypowiadając w myślach te słowa, Thor poczuł, że jest poddawany próbie, że zmuszony jest uwierzyć, i to silniej niż kiedykolwiek. Matka ostrzegała go, że jest teraz wojownikiem i poddawany jest sprawdzianowi wojownika.

Gdy zamknął oczy, wszystko wokoło poczęło zwalniać i ku swemu zdumieniu Thor poczuł spokój, ciszę pośród burzy. Poczuł, jak wzbiera w nim ciepło, które przepływa przez jego żyły i dłonie. Poczuł, że jest większy niż jego ciało.

Thor poczuЕ‚, Ејe znajduje siД™ poza swym ciaЕ‚em i spojrzawszy w dГіЕ‚, ujrzaЕ‚ siebie spadajД…cego na Е‚eb na szyjД™ ze zbocza. W tej chwili pojД…Е‚, Ејe on i jego ciaЕ‚o nie stanowiД… jednoЕ›ci. ByЕ‚ czymЕ› wiД™kszym.

Nagle Thor znalazЕ‚ siД™ na powrГіt w swym ciele. UniГіsЕ‚ dЕ‚onie wysoko nad gЕ‚owД™ i spostrzegЕ‚, Ејe emanuje z nich biaЕ‚e Е›wiatЕ‚o. PokierowaЕ‚ nim i utworzyЕ‚ wokГіЕ‚ siebie i swych braci baЕ„kД™, a wtedy lawina bЕ‚ota raptownie zatrzymaЕ‚a siД™ w miejscu, a Е›ciana pyЕ‚u odbiЕ‚a siД™ od tarczy i nie opadaЕ‚a juЕј na nich.

Nadal siД™ zsuwali, lecz teraz juЕј znacznie wolniej, i zatrzymali siД™ w koЕ„cu na niewielkim wystД™pie skalnym niemal u podnГіЕјa gГіry. Thor opuЕ›ciЕ‚ wzrok i spostrzegЕ‚, Ејe zatrzymaЕ‚ siД™ w pЕ‚ytkiej wodzie, a gdy wstaЕ‚, przekonaЕ‚ siД™, Ејe siД™ga mu do kolan.

Rozejrzał się wokoło ze zdumieniem. Podniósł wzrok ku górze, na zastygły w powietrzu pył, który wyglądał, jakby miał lada chwila opaść, utrzymywany w miejscu przez jego bańkę światła. Potoczył wzrokiem po tym wszystkim, zadziwiony, że zdołał to uczynić.

– Wszyscy żywi? – zawołał O’Connor.

Thor ujrzał Reece’a, O’Connora, Convena, Matusa, Eldena i Indrę. Z wolna podnosili się, poturbowani, lecz jakimś cudem wszyscy przeżyli i żadne z nich nie doznało większych ran. Przecierali pokryte czarnym pyłem twarze. Wyglądali, jak gdyby wyczołgali się z kopalni. Thor widział, jak wdzięczni są, że przeżyli i dostrzegł w ich oczach, że sądzą, iż to jemu zawdzięczają ocalenie życia.

Thor, wspomniawszy sobie nagle, odwrГіciЕ‚ siД™ i wzniГіsЕ‚ wzrok ku szczytowi, a myЕ›li jego zajmowaЕ‚o tylko jedno: jego syn.

– Jakim sposobem mamy się wdrapać… – zaczął Matus.

Jednak nim zdołał dokończyć, Thor nagle poczuł, jak coś owija się dokoła jego kostek. Spojrzał w dół z zaskoczeniem i ujrzał grube, oślizgłe, muskularne stworzenie, oplątujące raz po raz jego kostki i łydki. Z przerażeniem patrzył na długiego stwora, niby węgorza, o dwóch niedużych łbach, który syczał, wysuwając długie języki. Stwór patrzył na niego, oplatając go mackami. Dotyk jego skóry parzył Thora w nogi.

Thor zareagował natychmiast. Dobył miecza i ciął, podobnie jak pozostali dokoła niego, którzy także byli atakowani. Starał się uderzać ostrożnie, by nie drasnąć siebie. Zadał cios, rozcinając węgorza, a ten rozluźnił uścisk i potworny ból w kostkach Thora zelżał. Stwór z sykiem wślizgnął się na powrót do wody.

O’Connor chwycił swój łuk, wypuszczał strzały w dół i chybiał, a Elden wrzeszczał, gdy trzy węgorze atakowały go jednocześnie.

Thor rzucił się naprzód i ciął węgorza, który zaciskał się wokół nogi O’Connora, a Indra dała krok naprzód i wrzasnęła do Eldena:

– Nie ruszaj się!

UniosЕ‚a Е‚uk i wystrzeliЕ‚a szybko jednД… po drugiej trzy strzaЕ‚y. ZabiЕ‚a wszystkie wД™gorze, ledwie drasnД…wszy skГіrД™ Eldena.

Ten podniГіsЕ‚ na niД… zdumione spojrzenie.

– Postradałaś zmysły? – wykrzyknął. – O mało nie trafiłaś w moją nogę!

Indra uЕ›miechnД™Е‚a siД™.

– Ale nie trafiłam, prawda? – odparła.

Thor usłyszał kolejne pluski i spojrzawszy w wodę ze zdumieniem ujrzał tuziny wyłaniających się węgorzy. Zrozumiał, że muszą zareagować natychmiast i prędko się stamtąd wydostać.

Thor był pozbawiony sił, wycieńczony przyzwaniem swej mocy i wiedział, że niewiele już jej w nim pozostało; wiedział, że nie jest jeszcze wystarczająco silny, by stale ją przyzywać. Wiedział jednak, że musi posłużyć się nią ten jeden ostatni raz, bez względu na cenę, jaką przyjdzie mu za to zapłacić. Wiedział, że w przeciwnym razie nigdy nie uda im się powrócić, że zginą w tej wodzie pośród węgorzy i jego syn nie zyska najmniejszej nawet szansy na przeżycie. Być może wyczerpie całą swą siłę, być może osłabi go to na wiele dni, lecz nie dbał o to. Pomyślał o bezbronnym Guwaynie, który pozostał na szczycie góry, na łasce tych dzikusów, i wiedział, że uczyni, co tylko będzie musiał.

Gdy kolejne węgorze poczęły się ku niemu zbliżać, Thor opuścił powieki i wzniósł dłonie ku niebu.

– W imię jedynego boga – rzekł Thor głośno. – Niebiosa, rozkazuję wam, byście się rozstąpiły! Rozkazuję wam, byście zesłały nam obłoki, które poniosą nas ku górze!

Thor wyrzekł te słowa poważnym, głębokim głosem, nie lękając się już być druidem. Czuł, jak drgają w jego piersi, w powietrzu. Poczuł, że wzbiera w nim ogromne ciepło, a gdy wypowiedział te słowa, pewien był, że się wypełnią.

Rozległ się potężny huk i Thor wzniósł wzrok ku niebiosom, które poczęły się zmieniać, przybierając barwę ciemnego fioletu. Obłoki poczęły się kłębić. Wśród nich pojawił się okrągły otwór, przejaśnienie na niebie, i nagle w dół wystrzelił promień szkarłatnego światła, a za nim stożkowata chmura, która opadła prosto na nich.

Po kilku chwilach Thora i resztę wessał wir powietrzny. Thor poczuł wokół siebie wilgoć miękkich obłoków, poczuł, że zanurza się w świetle, a po kilku chwilach – że unosi się w powietrzu. Nigdy wcześniej nie czuł się tak lekki. Całym sobą czuł, że on i wszechświat są jednym.

Thor unosiЕ‚ siД™ coraz wyЕјej i wyЕјej, wzdЕ‚uЕј zbocza gГіry, obok znieruchomiaЕ‚ego pyЕ‚u, obok swej baЕ„ki, aЕј na sam szczyt. W kilka chwil chmura uniosЕ‚a ich na sam wierzchoЕ‚ek wulkanu i postawiЕ‚a delikatnie, po czym rГіwnie szybko siД™ rozproszyЕ‚a.

Thor stanД…Е‚ poЕ›rГіd swych braci, a oni przyglД…dali mu siД™ z najwyЕјszym podziwem, jak gdyby byЕ‚ bogiem.

Nie o nich jednak myЕ›laЕ‚; odwrГіciЕ‚ siД™ i szybko rozejrzaЕ‚ wokoЕ‚o. W gЕ‚owie jego krД…ЕјyЕ‚a jedna tylko myЕ›l: trzech dzikusГіw stojД…cych przed nim. I niewielki kosz, ktГіry trzymali w dЕ‚oniach nad skrajem wulkanu.

Thor wydaЕ‚ z siebie okrzyk bitewny i rzuciЕ‚ siД™ naprzГіd. Jeden z dzikusГіw odwrГіciЕ‚ siД™ twarzД… do niego, zbity z tropu, a wtedy Thor bez wahania rzuciЕ‚ siД™ naprzГіd i Е›ciД…Е‚ mu gЕ‚owД™.

PozostaЕ‚ych dwГіch zwrГіciЕ‚o siД™ ku niemu z przeraЕјeniem na twarzy, a wtedy Thor dЕєgnД…Е‚ jednego z nich w serce, nastД™pnie zamachnД…Е‚ siД™ i uderzyЕ‚ gЕ‚owniД… miecza drugiego w twarz. Dzikus poleciaЕ‚ w tyЕ‚, krzyczД…c, i wpadЕ‚ do krateru.

Thor odwrócił się i prędko chwycił kosz, nim wpadł do środka. Spojrzał w dół, a serce tłukło mu się z wdzięczności, że zdołał pochwycić go w czas. Pragnął wyciągnąć Guwayne’a i utulić go.

Jednak gdy zajrzaЕ‚ do kosza, caЕ‚y jego Е›wiat rozprysnД…Е‚ siД™ na milion kawaЕ‚kГіw.

ByЕ‚ pusty.

Wszystko wokoЕ‚o niego zatrzymaЕ‚o siД™, a on zastygЕ‚ w miejscu.

SpojrzaЕ‚ w gЕ‚Д…b wulkanu i ujrzaЕ‚ w dole wznoszД…ce siД™ wysoko pЕ‚omienie. PojД…Е‚, Ејe jego syn nie Ејyje.

– NIE! – krzyknął.

Thor osunД…Е‚ siД™ na kolana, wrzeszczД…c ku niebiosom. WyrzuciЕ‚ z siebie krzyk, ktГіry odbiЕ‚ siД™ echem od gГіr, niby pierwotny krzyk czЕ‚owieka, ktГіry straciЕ‚ wszystko, dla czego ЕјyЕ‚.

– GUWAYNE!




ROZDZIAЕЃ DRUGI


Wysoko ponad samotną wyspą pośrodku morza leciał smok. Był nieduży, niedorosły jeszcze. Krzyk jego był przenikliwy, przeszywający, wróżąc już smoka, którym miał się kiedyś stać. Leciał triumfalnie, a jego niewielkie łuski pulsowały, powiększając się z każdą chwilą. Uderzał skrzydłami i zaciskał swe szpony wokół najcenniejszej rzeczy, jaką niósł w swym niedługim jeszcze życiu.

Smok opuЕ›ciЕ‚ wzrok, czujД…c ciepЕ‚o w swych szponach, i spojrzaЕ‚ na swД… cennД… zdobycz. SЕ‚yszaЕ‚ Е‚kanie, czuЕ‚ wiercenie siД™ i uspokoiЕ‚ siД™ widzД…c, Ејe dzieciД™ wciД…Еј jest w jego szponach, nietkniД™te.

Guwayne, zawoЕ‚aЕ‚ mД™Ејczyzna.

Smok leciał wysoko w górze i wciąż słyszał krzyki niosące się echem od gór. Nie posiadał się z radości – zdołał uratować dziecię w sam czas, nim ci mężczyźni zdążyli opuścić sztylety. Wyrwał im Guwayne’a z rąk w ostatniej chwili. Dobrze poradził sobie z zadaniem, które rozkazano mu wykonać.

Smok wznosiЕ‚ siД™ coraz wyЕјej i wyЕјej ponad samotnД… wyspД…, ku chmurom. ZniknД…Е‚ juЕј z oczu tym ludziom w dole. LeciaЕ‚ nad wyspД…, nad wulkanami i pasmami gГіr, przez mgЕ‚Д™, coraz dalej i dalej.

Niebawem leciaЕ‚ juЕј nad oceanem, pozostawiwszy niewielkД… wyspД™ za sobД…. Przed nim znajdowaЕ‚ siД™ rozlegЕ‚y przestwГіr wody i nieba. Na milion mil przed nim nic nie zakЕ‚ГіcaЕ‚o jednostajnoЕ›ci krajobrazu.

Smok wiedział dokładnie, dokąd zmierza. Do miejsca, w które miał donieść to dziecię, dziecię, które kochał już bardziej niż byłby w stanie wyrazić.

Do doprawdy niezwykЕ‚ego miejsca.




ROZDZIAЕЃ TRZECI


Volusia stała nad trupem Romulusa, patrząc na niego z zadowoleniem. Jego krew, wciąż ciepła, obmywała jej stopy, wciskała się pomiędzy jej palce. Volusia rozkoszowała się tym uczuciem. Nie pamiętała, ilu mężczyzn – w tak młodym jeszcze wieku – zabiła, zaskoczyła. Zawsze ją lekceważyli, a okazywanie, na jaką brutalność potrafiła się zdobyć, było jedną z największych rozkoszy w jej życiu.

A teraz zabiła samego Wielkiego Romulusa – i to własnymi rękoma, nie wysługując się swymi ludźmi – Wielkiego Romulusa, legendarnego człeka, wojownika, który uśmiercił Andronicusa i zagarnął jego tron. Najwyższego Władcę Imperium.

Volusia uЕ›miechnД™Е‚a siД™ z rozkoszД…. Ten wЕ‚aЕ›nie najwyЕјszy wЕ‚adca leЕјaЕ‚ teraz w kaЕ‚uЕјy krwi obok jej stГіp. I zginД…Е‚ z jej rД™ki.

Dodało jej to pewności. Czuła płonący w swych żyłach ogień, ogień, który pchał ją ku temu, by wszystko unicestwić. Czuła, że jej przeznaczenie popędza ją. Czuła, że nastał jej czas. Wiedziała – z taką samą pewnością jak to, że zamorduje matkę własnymi rękoma – że jednego dnia będzie władać Imperium.

– Zabiłaś naszego pana! – dobiegł ją drżący głos. – Zabiłaś Wielkiego Romulusa!

Volusia podniosЕ‚a wzrok i ujrzaЕ‚a twarz dowГіdcy Romulusa. StaЕ‚ przed niД…, wpatrujД…c siД™ w niД… ze zdumieniem, trwogД… i podziwem.

– Zabiłaś – powiedział, przygnębiony. – Mężczyznę, którego nie można zabić.

Volusia posłała mu surowe, zimne spojrzenie. Za jego plecami spostrzegła setki żołnierzy Romulusa w najświetniejszych zbrojach, ustawionych na okręcie. Obserwowali ją, czekając na jej kolejny krok. Gotowi byli, by przypuścić szarżę.

Dowódca Romulusa stał w porcie z tuzinem swych ludzi, którzy czekali na jego rozkazy. Volusia wiedziała, że za nią stoją tysiące jej żołnierzy. Okręt Romulusa, choć wielki, nie miał przewagi liczebnej. Jego żołnierze byli otoczeni w tym porcie. Byli uwięzieni. Było to terytorium Volusii, a oni wiedzieli o tym. Wiedzieli, że i atak, i ucieczka byłyby daremne.

– Taki czyn nie przejdzie bez odpowiedzi – mówił dalej dowódca. – Lojalnych Romulusowi pozostaje milion ludzi w Kręgu. Drugi lojalny mu milion czeka na południu, w stolicy Imperium. Gdy dotrze do nich wieść o tym, coś uczyniła, zbiorą się i ruszą na ciebie. Może i uśmierciłaś Wielkiego Romulusa, lecz nie jego ludzi. A tysiące twych żołnierzy, choć mają przewagę liczebną nad nami dzisiaj, nie są w stanie stawić czoła jego milionom. Zapragną oni zemsty. I jej dokonają.

– Ach tak? – rzekła Volusia z uśmiechem i dała krok w jego stronę, obracając w dłoni ostrze. Oczyma wyobraźni widziała, jak podcina gardło temu mężczyźnie i natychmiast odczuła chęć, by to uczynić.

DowГіdca opuЕ›ciЕ‚ wzrok na broЕ„ w jej dЕ‚oni, broЕ„, ktГіrД… uЕ›mierciЕ‚a Romulusa, i przeЕ‚knД…Е‚ gЕ‚oЕ›no Е›linД™, jak gdyby czytaЕ‚ w jej myЕ›lach. W jego oczach Volusia dostrzegЕ‚a prawdziwy lД™k.

– Pozwól nam odejść – powiedział do niej. – Odeślij mych ludzi. Nie uczynili ci krzywdy. Daj nam okręt pełen złota, a kupisz nim nasze milczenie. Dopłyniemy do stolicy i rzeknę tam, żeś niewinna. Że to Romulus usiłował cię zaatakować. Pozostawią cię w spokoju, będziesz żyła spokojnie tutaj, na północy, a oni obiorą nowego Najwyższego Dowódcę Imperium.

Volusia uЕ›miechnД™Е‚a siД™ szeroko, rozbawiona.

– Czy nie wiesz, że patrzysz właśnie na swego nowego Najwyższego Dowódcę? – spytała.

DowГіdca spojrzaЕ‚ na niД… zaszokowany i wybuchnД…Е‚ w koЕ„cu krГіtkim, drwiД…cym Е›miechem.

– Ty? – powiedział. – Jesteś jedynie dziewką, która dysponuje ledwie kilkoma tysiącami ludzi. Zabiłaś jednego mężczyznę i naprawdę to każe ci sądzić, że zdołasz zmiażdżyć miliony Romulusa? Poszczęści ci się, jeśli ujdziesz z życiem po tym, co uczyniłaś dzisiaj. Ofiarowuję ci podarek. Dość już tej czczej gadaniny. Okaż wdzięczność za mą propozycję, przyjmij ją i poślij nas w drogę, nim się rozmyślę.

– A jeśli nie zechcę jej przyjąć?

DowГіdca spojrzaЕ‚ jej w oczy i ciД™Ејko przeЕ‚knД…Е‚ Е›linД™.

– Możesz nas wszystkich zabić – powiedział. – Wybór należy do ciebie. Lecz jeśli to uczynisz, skażesz na śmierć także siebie i swych ludzi. Zmiażdży cię armia, która nadejdzie.

– Rzecze prawdę, pani – usłyszała szept przy swym uchu.

Odwróciwszy się ujrzała Soku, dowódcę swych oddziałów – wysokiego mężczyznę o zielonych oczach, szczęce wojownika i krótkich, rudych puklach – który podszedł do niej.

– Poślij ich na południe – powiedział. – Daj im złoto. Uśmierciłaś Romulusa. Teraz musisz wynegocjować rozejm. Nie mamy wyboru.

Volusia zwrГіciЕ‚a siД™ na powrГіt ku ЕјoЕ‚nierzowi Romulusa. ZlustrowaЕ‚a go wzrokiem, nie spieszД…c siД™, napawajД…c siД™ tД… chwilД….

– Uczynię, jak prosisz – rzekła. – I poślę was do stolicy.

DowГіdca uЕ›miechnД…Е‚ siД™ z zadowoleniem i juЕј miaЕ‚ odejЕ›Д‡, gdy Volusia daЕ‚a krok naprzГіd i dodaЕ‚a:

– Lecz nie po to, by ukryć, com uczyniła.

ZatrzymaЕ‚ siД™ i spojrzaЕ‚ na niД…, zdezorientowany.

– Poślę was do stolicy, byście przekazali im pewną wiadomość: by dowiedzieli się, że jestem nowym Najwyższym Dowódcą Imperium. Że jeśli pokłonią się teraz przede mną, być może przeżyją.

DowГіdca spojrzaЕ‚ na niД… zdumiony, po czym z wolna pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД… i uЕ›miechnД…Е‚ siД™.

– Twa matka podobno była równie szalona – powiedział, a następnie odwrócił się i ruszył z powrotem po długiej desce na okręt. – Załadujcie złoto do ładowni – zawołał, nie kłopocząc się nawet, by odwrócić się i spojrzeć na nią.

Volusia obrГіciЕ‚a siД™ do swego dowГіdcy Е‚ucznikГіw, ktГіry cierpliwie czekaЕ‚ na jej rozkaz, i nieznacznie skinД™Е‚a gЕ‚owД….

DowГіdca natychmiast odwrГіciЕ‚ siД™ do swych ludzi i skinД…Е‚ na nich. RozlegЕ‚ siД™ dЕєwiД™k dziesiД™ciu tysiД™cy podpalanych, zakЕ‚adanych na ciД™ciwy i wypuszczanych strzaЕ‚.

Strzały przysłoniły niebo – aż pociemniało – wznosząc się wysokim, płomienistym łukiem i spadły na okręt Romulusa. Wydarzyło się to zbyt szybko, by któryś z ludzi Romulusa zdołał zareagować i niebawem cały okręt stał już w płomieniach. Mężczyźni krzyczeli, a najgłośniej ich dowódca. Młócili rękoma, nie mając dokąd uciec, i usiłowali ugasić płomienie.

Na nic siД™ to jednak nie zdaЕ‚o. Volusia ponownie skinД™Е‚a gЕ‚owД… i kolejne serie strzaЕ‚ przecinaЕ‚y powietrze, zasypujД…c pЕ‚onД…cy okrД™t. Trafiani mД™ЕјczyЕєni krzyczeli, niektГіrzy osuwali siД™ na pokЕ‚ad, inni wypadali za burtД™. ByЕ‚a to rzeЕє, ktГіrej nikt nie przeЕјyЕ‚.

Na twarzy Volusii gościł szeroki uśmiech. Z satysfakcją przyglądała się, jak okręt powoli zajmuje się ogniem – od dołu aż po maszt. Niebawem przeobraził się w płonące, zwęglone szczątki statku.

Ustawieni w szeregach ludzie Volusii przerwali, cierpliwie czekajД…c na jej rozkaz. ZalegЕ‚a cisza.

Volusia postД…piЕ‚a naprzГіd, dobyЕ‚a miecza i gwaЕ‚townym ruchem odciД™Е‚a linД™ mocujД…cД… okrД™t w porcie. Lina zerwaЕ‚a siД™ z trzaskiem i okrД™t nieznacznie odsunД…Е‚ siД™ od brzegu, a Volusia uniosЕ‚a jeden ze swych powlekanych zЕ‚otem butГіw i pchnД™Е‚a dziГіb.

Przypatrywała się, jak okręt zaczyna się poruszać, jak zabiera go prąd, który – jak wiedziała – zaniesie go na południe, w sam środek stolicy. Wszyscy ujrzą spalony okręt, ciała ludzi Romulusa, strzały z Volusii i będą wiedzieli, że to jej sprawka. Będą wiedzieli, że rozpętała się wojna.

Volusia odwrГіciЕ‚a siД™ ku Soku, ktГіry staЕ‚ obok niej z szeroko otwartymi ustami, i uЕ›miechnД™Е‚a siД™.

– W taki sposób – powiedziała. – Proponuję zawarcie pokoju.




ROZDZIAЕЃ CZWARTY


Gwendolyn klęczała na dziobie okrętu, kurczowo zaciskając dłonie na relingu, aż pobielały jej kłykcie. Zebrała w sobie wystarczająco dużo siły, by podciągnąć się i spojrzeć ku widnokręgowi. Drżała na całym ciele, osłabiona głodem, a gdy spojrzała w dal, zawirowało jej w głowie. Znalazła jakimś sposobem siłę, by wesprzeć się na relingu, i spojrzała z zadziwieniem na to, co roztaczało się przed nią.

ZmruЕјyЕ‚a oczy, prГіbujД…c dostrzec coЕ› we mgle, i nie wiedziaЕ‚a juЕј, czy to rzeczywistoЕ›Д‡, czy fatamorgana.

Na widnokręgu rozciągało się bezkresne wybrzeże, pośrodku którego leżało ruchliwe miasto z ogromnym portem. Dwie wielkie, błyszczące złote kolumny strzegły wejścia do niego, wznosząc się wysoko ku niebu. Słońce przewędrowało po niebie, muskając kolumny i miasto żółtawo-zielonym blaskiem. Gwen spostrzegła, że chmury przepływają tutaj szybko. Nie potrafiła stwierdzić, czy to dlatego, że niebo w tej części świata jest tak inne, czy dlatego, że na przemian traciła i odzyskiwała przytomność.

W porcie miasta stało tysiąc wspaniałych okrętów o najwyższych masztach, jakie Gwen kiedykolwiek widziała, powleczonych złotem. Nie widziała nigdy bogatszego miasta niż to wzniesione tuż nad brzegiem, rozciągające się w nieskończoność. Wody oceaniczne rozbijały się o tę wielką metropolię, przy której Królewski Dwór zdawał się być ledwie pomniejszą osadą. Gwen nie wiedziała, że w jednym miejscu można wznieść tyle zabudowań. Zastanawiała się, kto zamieszkuje to miejsce. Pojęła, że musi to być wielki lud. Lud imperialny.

Gwen poczuЕ‚a nagЕ‚y ucisk w ЕјoЕ‚Д…dku, gdy zorientowaЕ‚a siД™, Ејe prД…d pcha ich ku miastu; niebawem wciД…gnie ich do wielkiego portu i znajdД… siД™ poЕ›rГіd tych okrД™tГіw, i zostanД… wziД™ci do niewoli, albo i zabici. Gwen przypomniaЕ‚a sobie, jak okrutny byЕ‚ Andronicus, jak okrutny byЕ‚ Romulus, i wiedziaЕ‚a, Ејe takie zwyczaje panujД… w Imperium; pomyЕ›laЕ‚a, Ејe moЕјe lepiej byЕ‚oby, gdyby zginД™li na morzu.

Gwen usłyszała szuranie stóp po pokładzie. Obejrzała się i zobaczyła Sandarę, osłabłą z głodu, lecz stojącą dumnie przy relingu. Trzymała w dłoniach spory złoty przedmiot w kształcie byczych rogów, przechylając go tak, by odbijał promienie słoneczne. Gwen patrzyła na świetlne refleksy, tworzące raz za razem tajemnicze znaki na odległym brzegu. Sandara nie mierzyła w stronę miasta, lecz raczej na północ, ku czemuś, co zdawało się być odosobnionym zagajnikiem na brzegu.

Powieki Gwen, ciężkie niby ołów, poczęły opadać. Na przemian traciła i odzyskiwała świadomość i poczuła, że lada moment osunie się na pokład. Przez jej głowę przebiegały różnorakie obrazy. Nie miała już pewności, które z nich były prawdą, a które wytworem udręczonej głodem świadomości. Gwen ujrzała tuziny podłużnych łodzi wyłaniające się spośród gęstego baldachimu dżungli i zmierzające przez rozkołysane morze ku ich okrętowi. Patrzyła na zbliżających się ludzi i z zaskoczeniem ujrzała nie rasę imperialną, nie postawnych wojowników z rogami i czerwoną skórą, lecz jakąś inną. Byli to dumni, muskularni mężczyźni i kobiety o czekoladowej skórze i błyszczących żółtych oczach, o pełnych współczucia, inteligentnych twarzach. Wiosłowali ku nim. Gwen ujrzała, że Sandara patrzy na nich, rozpoznając ich, i pojęła, że to jej pobratymcy.

Gwen usЕ‚yszaЕ‚a gЕ‚uchy odgЕ‚os i ujrzaЕ‚a na pokЕ‚adzie haki i liny. PoczuЕ‚a, Ејe jej okrД™t zmienia kierunek i opuЕ›ciwszy wzrok ujrzaЕ‚a, Ејe podЕ‚uЕјne Е‚odzie ciД…gnД… ich, naprowadzajД…c na prД…d pЕ‚ynД…cy w innym kierunku, nie do imperialnego miasta. Do Gwen z wolna docieraЕ‚o, Ејe ziomkowie Sandary przybywajД… im z pomocД…. Prowadzili ich okrД™t ku innemu portowi, z dala od imperialnego.

Gwen poczuЕ‚a, Ејe ich okrД™t skrД™ca ostro na pГіЕ‚noc, ku gД™stemu baldachimowi drzew, ku niewielkiemu, ukrytemu portowi. ZamknД™Е‚a oczy, przepeЕ‚niona ulgД….

Niebawem otworzyЕ‚a je i ujrzaЕ‚a, Ејe stoi, wychylajД…c siД™ za burtД™, obserwujД…c, jak Е‚odzie ciД…gnД… jej okrД™t. Pozbawiona resztek siЕ‚ Gwendolyn poczuЕ‚a, Ејe przechyla siД™ zbyt mocno i zeЕ›lizguje; w jej oczach pojawiЕ‚a siД™ panika, gdyЕј zdaЕ‚a sobie sprawД™, Ејe jeszcze chwila, a wypadnie za burtД™. ChwyciЕ‚a siД™ relingu, lecz byЕ‚o juЕј zbyt pГіЕєno, ciД™Ејar jej ciaЕ‚a ciД…gnД…Е‚ jД… juЕј w dГіЕ‚, za burtД™.

Serce Gwen zatłukło się w panice; nie mogła uwierzyć, że po wszystkim, przez co przeszła, zginie w ten sposób, że osunie się cicho do morza, gdy znajdują się już tak blisko lądu.

CzujД…c, Ејe spada, Gwen usЕ‚yszaЕ‚a nagle warczenie i poczuЕ‚a, jak silne zД™by wpijajД… siД™ w tyЕ‚ jej sukni. UsЕ‚yszaЕ‚a miauczenie i poczuЕ‚a, jak coЕ› szarpie jД… za tyЕ‚ koszuli, odciД…gajД…c znad toni z powrotem na pokЕ‚ad. UpadЕ‚a z gЕ‚uchym odgЕ‚osem na deski, na plecy, caЕ‚a i zdrowa.

Obejrzawszy się ujrzała stojącego nad sobą Krohna i serce jej wypełniła radość. Nie posiadała się ze szczęścia, widząc, że Krohn żyje. Był znacznie chudszy, niż kiedy widziała go ostatni raz, wymizerowany, i dotarło do niej, że w zaistniałym zamieszaniu zapomniała o nim. Ostatni raz widziała go, gdy znikał pod pokładem podczas wyjątkowo gwałtownego sztormu. Musiał skryć się gdzieś i głodzić się, by inni mieli co jeść. Cały Krohn. Zawsze był niezwykle bezinteresowny. A teraz, gdy zbliżali się znów w stronę lądu, wyszedł na pokład.

Krohn miauczaЕ‚ i lizaЕ‚ Gwen po twarzy, a ona przytuliЕ‚a go resztkД… siЕ‚. LeЕјaЕ‚a na plecach, a Krohn obok niej, pomiaukujД…c. ЕЃeb poЕ‚oЕјyЕ‚ na jej piersi, tulД…c siД™ do niej jak gdyby nie pozostaЕ‚o mu juЕј Ејadne inne miejsce na Е›wiecie.


*

Gwendolyn poczuЕ‚a jakiЕ› pЕ‚yn, sЕ‚odki i zimny, Е›ciekajД…cy struЕјkД… na jej wargi, na jej jД™zyk, po policzkach i szyi. OtworzyЕ‚a usta i piЕ‚a, poЕ‚ykajД…c Е‚apczywie, odzyskawszy Е›wiadomoЕ›Д‡.

Gwen otworzyЕ‚a oczy, pijД…c chciwie. UjrzaЕ‚a nad sobД… jakieЕ› nieznajome twarze. PiЕ‚a i piЕ‚a, aЕј siД™ zachЕ‚ysnД™Е‚a.

KtoЕ› podtrzymaЕ‚ jД… i usiadЕ‚a, zanoszД…c siД™ niekontrolowanym kaszlem. KtoЕ› poklepaЕ‚ jД… po plecach.

– Ciii – dobiegł ją głos. – Pij powoli.

ByЕ‚ to Е‚agodny gЕ‚os, gЕ‚os uzdrowiciela. Gwen obejrzaЕ‚a siД™ i zobaczyЕ‚a starca o pooranej bruzdami twarzy. Gdy siД™ uЕ›miechnД…Е‚, caЕ‚Д… jego twarz pokryЕ‚a siatka zmarszczek.

Gwen rozejrzała się i ujrzała tuziny nieznajomych twarzy, pobratymców Sandary, przyglądających się jej bacznie w milczeniu, jak gdyby była jakimś dziwadłem. Gwendolyn, nękana pragnieniem i głodem, wyciągnęła dłoń i niczym opętana, chwyciła bukłak i wlała sobie znajdujący się w nim słodki płyn do ust. Piła i piła, zaciskając zęby na końcówce, jak gdyby nigdy w życiu miała już nic nie pić.

– Powoli – dobiegł ją głos mężczyzny. – Albo rozchorujesz się.

Gwen rozejrzała się i ujrzała na swym okręcie tuziny wojowników, pobratymców Sandary. Spostrzegła swych poddanych – mieszkańców Kręgu, którzy przetrwali – leżących, klęczących i siedzących. Każdego z nich doglądał jeden z ziomków Sandary, każdy otrzymał bukłak, by móc się napić. Wszyscy powracali do życia. Gwen spostrzegła wśród nich Illeprę. Trzymała w ramionach dziecię, które Gwen ocaliła na Wyspach Górnych, i karmiła je. Gwen z ulgą usłyszała płacz dziecka; oddała je Illeprze, gdy stała się zbyt słaba, by utrzymać je w ramionach. Ujrzawszy, że przeżyło, Gwen pomyślała o Guwaynie. Była zdeterminowana, by ta dziewczynka przeżyła.

Z kaЕјdД… chwilД… Gwen czuЕ‚a, Ејe wracajД… jej siЕ‚y. UsiadЕ‚a i pociД…gnД™Е‚a kolejny Е‚yk, zastanawiajД…c siД™, co kryje wnД™trze bukЕ‚aku. Serce wypeЕ‚niaЕ‚a jej wdziД™cznoЕ›Д‡ wzglД™dem tych ludzi. Ocalili im wszystkim Ејycie.

Obok Gwen rozległo się miauczenie i opuściwszy wzrok Gwen ujrzała Krohna. Leżał wciąż na pokładzie, z łbem wspartym na jej udzie; sięgnęła do niego i podała mu płynu z bukłaka, a on począł spijać go z wdzięcznością. Z uczuciem przesunęła dłonią po jego łbie; po raz kolejny ocalił jej życie. Jego widok przywiódł jej na myśl Thora.

Gwen potoczyła spojrzeniem po wszystkich pobratymcach Sandary, nie wiedząc, jak im dziękować.

– Ocaliliście nas – powiedziała. – Zawdzięczamy wam życie.

Gwen obrГіciЕ‚a siД™ i spojrzaЕ‚a na SandarД™, ktГіra zbliЕјyЕ‚a siД™ i przyklД™knД™Е‚a przy niej, krД™cД…c gЕ‚owД….

– Mój lud nie wierzy w zaciąganie długów – rzekła. – Wyratowanie kogoś z opresji to dla nich wielki honor.

Tłum rozstąpił się i spojrzawszy w tamtą stronę Gwen ujrzała mężczyznę o surowym wyrazie twarzy, który zdawał się być ich przywódcą. Przekroczył może pięćdziesiąty rok życia, miał mocno zarysowaną szczękę i wąskie usta. Zbliżył się w jej stronę. Przykucnął przed nią i skłonił się lekko. Na szyi zawieszony miał spory turkusowy naszyjnik z muszli, które połyskiwały w słońcu. Jego żółte oczy pełne były współczucia, gdy lustrował ją wzrokiem.

– Na imię mi Bokbu – powiedział głębokim, apodyktycznym głosem. – Odpowiedzieliśmy na znak Sandary, gdyż jest jedną z nas. Przyjęliśmy was, ryzykując własne życie. Gdyby Imperium nas teraz z wami spostrzegło, zabiliby nas.

Bokbu podniГіsЕ‚ siД™, oparЕ‚szy rД™ce na biodrach, i Gwen takЕјe powoli wstaЕ‚a, przy pomocy Sandary i ich uzdrowiciela. StanД™Е‚a naprzeciw niego. Bokbu westchnД…Е‚, przesuwajД…c wzrokiem po jej ludziach i przenoszД…c go na okrД™t w opЕ‚akanym stanie.

– Teraz, kiedy już im lepiej, muszą odejść – dobiegł ich głos.

Gwen obrГіciЕ‚a siД™ i ujrzaЕ‚a muskularnego wojownika z wЕ‚ГіczniД… w dЕ‚oni. Podobnie jak pozostali, miaЕ‚ nagД… pierЕ›. StanД…Е‚ obok Bokbu i posЕ‚aЕ‚ mu zimne spojrzenie.

– Odeślij tych obcych z powrotem za morze – dodał. – Dlaczego mielibyśmy przelewać za nich krew?

– Ja jestem z waszej krwi – rzekła Sandara, wychodząc naprzód i mierząc wojownika surowym spojrzeniem.

– I dlatego nie powinnaś była sprowadzać tych ludzi tutaj i narażać nas wszystkich – odwarknął.

– Przynosisz hańbę naszemu ludowi – powiedziała Sandara. – Czyżby obce ci były prawa gościnności?

– To, żeś ich tu przyprowadziła, jest hańbą – odciął się.

Bokbu wyciД…gnД…Е‚ ku nim dЕ‚onie, a oni ucichli.

Stał z kamiennym wyrazem twarzy i zdawał się zastanawiać. Gwendolyn przysłuchiwała się wymianie ich zdań i dotarło do niej, w jak niepewnej sytuacji się znaleźli. Wiedziała, że wyruszenie na powrót na morze oznaczałoby natychmiastową śmierć; nie chciała jednak narażać na niebezpieczeństwo tych, którzy przyszli jej z pomocą.

– Nie chcemy, by spotkała was krzywda – powiedziała, zwracając się ku Bokbu. – Nie chcę, byście znaleźli się w niebezpieczeństwie. Możemy wyruszać w dalszą drogę.

Bokbu pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Nie – powiedział. Spojrzał na Gwen, przypatrując się jej z czymś pokroju podziwu. – Dlaczegoś przywiodła tutaj swój lud? – zapytał.

Gwen westchnД™Е‚a.

– Zbiegliśmy przed wielką armią – powiedziała. – Zniszczyli naszą ojczyznę. Przybyliśmy tu w poszukiwaniu nowego domu.

– Przybyliście w złe miejsce – odezwał się wojownik. – To miejsce nie stanie się waszym domem.

– Zamilcz! – powiedział do niego Bokbu, rzucając mu gniewne spojrzenie, i wojownik wreszcie ucichł.

Bokbu zwrГіciЕ‚ siД™ ku Gwendolyn. SpojrzaЕ‚ jej prosto w oczy.

– Jesteś dumną i szlachetną kobietą – powiedział. – Widać, że jesteś przywódczynią. Dobrze prowadziłaś swój lud. Jeśli powrócicie na morze, z pewnością umrzecie. Może nie dziś, lecz z całą pewnością w ciągu kilku dni.

Gwendolyn patrzyЕ‚a na niego, nieugiД™ta.

– Zatem umrzemy – odparła. – Nie pozwolę na to, by twoi ludzie zginęli po to, byśmy my mogli żyć.

Nie odwrГіciЕ‚a wzroku, patrzД…c na niego z kamiennym wyrazem twarzy, czerpiД…c siЕ‚Д™ ze swej szlachetnoЕ›ci i dumy. SpostrzegЕ‚a, Ејe Bokbu patrzy na niД… z nowym szacunkiem. GД™sta cisza zalegЕ‚a w powietrzu.

– Widzę, że płynie w tobie krew wojownika – powiedział. – Pozostaniecie z nami. Twoi ludzie będą dochodzić tu do siebie, aż ponownie nabiorą sił. Bez względu na to, ile księżyców będzie musiało upłynąć.

– Ale panie… – zaczął wojownik.

Bokbu obrГіciЕ‚ siД™ i spojrzaЕ‚ na niego surowo.

– Podjąłem decyzję.

– A co z ich okrętem? – zaprotestował. – Jeśli pozostanie w porcie, Imperium go spostrzeże. Zginiemy wszyscy, nim ubędzie księżyca!

WГіdz podniГіsЕ‚ wzrok na maszt, nastД™pnie przeniГіsЕ‚ go na okrД™t, przyglД…dajД…c siД™ mu bacznie. Gwen rozejrzaЕ‚a siД™ po ziemiach wokoЕ‚o. SpostrzegЕ‚a, Ејe wciД…gnД™li ich do ukrytego portu, otoczonego gД™stym baldachimem drzew. OdwrГіciЕ‚a siД™ i ujrzaЕ‚a za sobД… otwarte morze. WiedziaЕ‚a, Ејe mД™Ејczyzna ma racjД™.

WГіdz spojrzaЕ‚ na niД… i skinД…Е‚ gЕ‚owД….

– Pragniesz ocalić swój lud? – zapytał.

Gwen przytaknД™Е‚a stanowczo.

– Tak.

SkinД…Е‚ gЕ‚owД….

– Przywódcy muszą podejmować trudne decyzje – powiedział. – Teraz nadszedł czas, byś ty podjęła jedną z nich. Pragniecie pozostać z nami, lecz wasz okręt sprowadzi śmierć na nasz wszystkich. Twój lud jest tu mile widziany, ale wasz okręt nie może tu pozostać. Musicie go spalić. Wtedy was przyjmiemy.

Gwendolyn stała przed wodzem i serce ścisnęło jej się na samą myśl. Spojrzała na okręt – okręt, którym przeprawili się przez morze, który ocalił jej ludzi przed niebezpieczeństwem na drugim końcu świata – i serce jej się ścisnęło. Kłębiły się w niej sprzeczne emocje. Ten okręt był jej jedyną drogą ratunku.

Z drugiej jednak strony – jakiego ratunku? Powrotu na bezkresny ocean śmierci? Jej ludzie ledwie byli w stanie ustać na nogach; musieli powrócić do sił. Potrzebowali schronienia. A jeśli ceną za życie było spalenie tego okrętu, niech tak będzie. Jeśli zdecydują się powrócić na morze, znajdą inny okręt, albo go wybudują, uczynią, co tylko będzie konieczne. Teraz musieli martwić się o to, by przeżyć. To liczyło się nade wszystko.

Gwendolyn spojrzaЕ‚a na niego i skinД™Е‚a gЕ‚owД… z powagД….

– Niech tak będzie – powiedziała.

Bokbu skinД…Е‚ ku niej gЕ‚owД… z wielkim szacunkiem. NastД™pnie odwrГіciЕ‚ siД™ i wykrzyczaЕ‚ rozkaz. DokoЕ‚a niego jego ludzie przystД…pili do dziaЕ‚ania. Rozpierzchli siД™ po okrД™cie, pomagajД…c mieszkaЕ„com KrД™gu, stawiajД…c na nogi jednego po drugim, prowadzД…c ich w dГіЕ‚ po desce na piaszczysty brzeg. Gwen staЕ‚a i patrzyЕ‚a, jak Godfrey, Kendrick, Brandt, Atme, Aberthol, Illepra i Sandara, i wszyscy ci, ktГіrych kochaЕ‚a najbardziej na Е›wiecie, mijajД… jД….

StaЕ‚a, czekajД…c aЕј ostatnia osoba opuЕ›ci okrД™t, aЕј pozostaЕ‚a tam jedynie ona i Krohn przy jej nodze, a obok niej stojД…cy w milczeniu wГіdz.

Bokbu trzymał w dłoni płonącą pochodnię, którą podał mu jeden z jego ludzi. Pochylił się, by podłożyć ogień.

– Nie – powiedziała Gwen, wyciągając rękę i chwytając go za przegub dłoni.

SpojrzaЕ‚ na niД… zaskoczony.

– Przywódca sam musi dokonać zniszczenia tego, co do niego należy – powiedziała.

Gwen chwyciЕ‚a ostroЕјnie ciД™ЕјkД…, pЕ‚onД…cД… pochodniД™, odwrГіciЕ‚a siД™ i ocierajД…c Е‚zД™ przyЕ‚oЕјyЕ‚a jД… do pЕ‚Гіciennego Ејagla zЕ‚oЕјonego na pokЕ‚adzie.

StaЕ‚a, patrzД…c jak Ејagiel zajmuje siД™ ogniem, ktГіry rozprzestrzeniaЕ‚ siД™ coraz szybciej i szybciej, biegnД…c wkrГіtce po caЕ‚ym okrД™cie.

Rzuciła pochodnię. Żar wzmagał się z każdą chwilą. Odwróciła się – Krohn i Bokbu poszli w jej ślady – i zeszła po desce ku plaży, ku swemu nowemu domowi, ku ostatniemu miejscu na świecie, w którym mogli się schronić.

RozglД…dajД…c siД™ po obcej dЕјungli, sЕ‚uchajД…c dziwacznych wrzaskГіw ptakГіw i zwierzД…t, ktГіrych nie rozpoznawaЕ‚a, Gwen zastanawiaЕ‚a siД™ tylko nad jednym:

Czy będą w stanie stworzyć tutaj dom?




ROZDZIAЕЃ PIД„TY


Alistair klД™czaЕ‚a na kamieniach, a kolana drЕјaЕ‚y jej od chЕ‚odu. PatrzyЕ‚a na pierwsze promienie pierwszego sЕ‚oЕ„ca, ktГіre wdzieraЕ‚y siД™ na Wyspy PoЕ‚udniowe, zalewajД…c miД™kkim Е›wiatЕ‚em gГіry i doliny. DЕ‚onie jej, zakute w drewniane dyby, drЕјaЕ‚y. KlД™czaЕ‚a, opierajД…c siД™ na dЕ‚oniach i kolanach. Jej szyja spoczywaЕ‚a na miejscu, w ktГіrym spoczywaЕ‚o juЕј tak wiele gЕ‚Гіw. OpuЕ›ciЕ‚a wzrok i spostrzegЕ‚a na drewnie plamy krwi, naciД™cia w cedrze w miejscach, w ktГіrych wczeЕ›niej opadaЕ‚o ostrze. WyczuwaЕ‚a tragicznД… energiД™ drewna, gdy dotykaЕ‚a go jej szyja, czuЕ‚a ostatnie chwile, ostatnie emocje straconych tu przed niД…. Serce Е›cisnД™Е‚o jej siД™ z boleЕ›ci.

Alistair podniosła dumny wzrok i spojrzała na ostatni wschód słońca w swym życiu, patrzyła, jak budzi się nowy dzień. Nie opuszczało jej nierealne uczucie, że nie ujrzy go już nigdy. Rozkoszowała się nim jak nigdy wcześniej. Wiała delikatna bryza i rozglądając się wokoło tego rześkiego poranka Alistair zdało się, że Wyspy Południowe nigdy nie wyglądały piękniej. Były najurodziwszym miejscem, jakie widziała. Drzewa pyszniły się kwieciem w odcieniach oranżu, czerwieni, różu i fioletu, a owoce zwieszały się obficie nad tymi urodzajnymi ziemiami. Fioletowe poranne ptaki i ogromne oranżowe pszczoły uwijały się już w powietrzu, a słodka woń kwiatów niosła się w jej stronę. Mgła połyskiwała w świetle, nadając otoczeniu magii. Do żadnego miejsca nie była nigdy tak przywiązana; na tych ziemiach – wiedziała to – z chęcią pozostałaby już na zawsze.

Alistair usЕ‚yszaЕ‚a, Ејe ktoЕ› w zbyt duЕјych butach szura po kamieniach i zerknД…wszy za siebie ujrzaЕ‚a zbliЕјajД…cego siД™ Bowyera. ZatrzymaЕ‚ siД™ nad niД…. W dЕ‚oni trzymaЕ‚ sporych rozmiarГіw dwusieczny topГіr, ktГіry zwieszaЕ‚ siД™ luЕєno u jego boku. Spojrzawszy na niД…, zmarszczyЕ‚ brwi.

Za jego plecami, na rozległym kamiennym placu, Alistair ujrzała setki lojalnych mu wyspiarzy, ustawionych w szeregach w ogromnym kręgu dokoła niej. Stali dobre dwadzieścia jardów od niej, pozostawiając duży pusty plac dla niej i Bowyera. Nikt nie chciał być zbyt blisko, gdy rozbryźnie się krew.

Bowyer przebierał niespokojnie palcami, wyraźnie pragnąc zakończyć tę sprawę. Widziała w jego oczach, jak wielka jest jego żądza objęcia tronu.

Alistair czerpała przynajmniej przyjemność z jednego: choć nie było to sprawiedliwe, jej poświęcenie pozwoli Erecowi żyć. Znaczyło to dla niej więcej niż jej własne życie.

Bowyer daЕ‚ krok naprzГіd, pochyliЕ‚ siД™ nisko i wyszeptaЕ‚ do niej cicho, tak, by nikt inny nie usЕ‚yszaЕ‚ jego sЕ‚Гіw:

– Bądź spokojna, zginiesz od szybkiego ciosu – powiedział, a ona poczuła jego cuchnący oddech na szyi. – Erec także.

Alistair podniosЕ‚a na niego peЕ‚en niepokoju, skoЕ‚owany wzrok.

Uśmiechnął się do niej – był to niewielki uśmiech przeznaczony jedynie dla niej, którego nikt inny nie dostrzegł.

– Zgadza się – wyszeptał. – Może nie zdarzy się to dzisiaj, może nie przez wiele księżyców. Lecz jednego dnia, gdy najmniej będzie się tego spodziewał, mąż twój znajdzie mój nóż w swych plecach. Chciałem, byś o tym wiedziała, nim poślę cię do piekła.

Bowyer daЕ‚ dwa kroki w tyЕ‚, zacisnД…Е‚ mocno dЕ‚onie wokГіЕ‚ trzonu topora, gotujД…c siД™ do zadania ciosu.

Alistair klД™czaЕ‚a, a serce jej tЕ‚ukЕ‚o siД™ jak oszalaЕ‚e w piersi. DotarЕ‚o do niej, jak zЕ‚y jest ten czЕ‚owiek. ByЕ‚ nie tylko ambitny. ByЕ‚ takЕјe tchГіrzem i Е‚garzem.

– Uwolnijcie ją! – dobiegł ich nagle władczy głos, przerywając poranny spokój.

Alistair obrГіciЕ‚a siД™ na tyle, na ile byЕ‚o to moЕјliwe, i ujrzaЕ‚a jakieЕ› zamieszanie. Dwie postaci wyrwaЕ‚y siД™ z tЕ‚umu na skraj placu, gdzie zatrzymaЕ‚y je wielkie Е‚apy straЕјnikГіw Bowyera. Alistair, zaskoczona i wdziД™czna, spostrzegЕ‚a matkД™ i siostrД™ Ereca. PatrzyЕ‚y na nich rozgorД…czkowane.

– Jest niewinna! – zawołała matka Ereca. – Nie możesz jej zabić.

– Zabiłbyś kobietę?! – wrzasnęła Dauphine. – Nie pochodzi stąd. Wypuść ją. Odeślij na jej ziemie. Nasze sprawy jej nie dotyczą.

Bowyer odwrГіciЕ‚ siД™ ku nim i zagrzmiaЕ‚:

– Nie pochodzi stąd, lecz pragnęła zostać naszą królową. I zamordować naszego poprzedniego króla.

– Łżesz! – zawołała matka Ereca. – Nie wypiłbyś wody z fontanny prawdy.

Bowyer przyjrzaЕ‚ siД™ uwaЕјnie twarzom w tЕ‚umie.

– Czy jest tutaj ktoś, kto odważy się podważyć moje prawo do tronu? – krzyknął, obracając się, wodząc po wszystkich wyzywającym wzrokiem.

Alistair rozejrzaЕ‚a siД™ dokoЕ‚a z nadziejД…; lecz wszyscy mД™ЕјczyЕєni, wszyscy ci mД™Ејni wojownicy, w wiД™kszoЕ›ci z krwi Bowyera, jeden po drugim spuszczali wzrok. Е»aden z nich nie chciaЕ‚ zetknД…Д‡ siД™ z nim w boju.

– Jestem waszym czempionem – zagrzmiał Bowyer. – Pokonałem wszystkich przeciwników w dniu turnieju. Nikt tutaj mnie nie zwycięży. Żaden z was. Jeśli ktoś sądzi inaczej, niech wyjdzie naprzód.

– Żaden poza Erekiem! – zawołała Dauphine.

Bowyer obrГіciЕ‚ siД™ i spojrzaЕ‚ na niД… spode Е‚ba.

– I gdzież on teraz jest? Kona. My, wyspiarze, nie chcemy kaleki za króla. Ja jestem waszym królem. Jestem waszym drugim najlepszym czempionem. Tak stanowią prawa tych ziem. Tak jak ojciec mego ojca był królem, nim został nim ojciec Ereca.

Matka Ereca i Dauphine rzuciły się naprzód, by go powstrzymać; jego żołnierze jednak chwycili je i odepchnęli, zatrzymując w miejscu. Obok nich Alistair dostrzegła brata Ereca, Stroma, ze skrępowanymi za plecami rękoma; on także się szarpał, lecz nie potrafił się wyrwać.

– Zapłacisz za to, Bowyerze – zawołał Strom.

Bowyer zignorował go. Odwrócił się ku Alistair, która wyczytała z jego oczu, że zdecydowany był kontynuować. Nadszedł na nią czas.

– Czas nie sprzyja oszustom – rzekła do niego Alistair.

SpojrzaЕ‚ na niД… gniewnie; najwyraЕєniej zdenerwowaЕ‚a go.

– I te słowa będą twymi ostatnimi – powiedział.

Szybkim ruchem Bowyer uniГіsЕ‚ topГіr wysoko nad gЕ‚owД™.

Alistair zamknД™Е‚a oczy, wiedzД…c Ејe juЕј za chwilД™ nie bД™dzie jej na tym Е›wiecie.

PrzymknД…wszy powieki poczuЕ‚a, Ејe czas zwalnia. Przez gЕ‚owД™ przepЕ‚ywaЕ‚y jej rГіЕјnorakie obrazy. UjrzaЕ‚a swe pierwsze spotkanie z Erekiem, jeszcze w KrД™gu, w zamku ksiД™cia, gdzie byЕ‚a dziewkД… sЕ‚uЕјebnД… i gdzie zakochaЕ‚a siД™ w nim, gdy tylko jej oczy na nim spoczД™Е‚y. CzuЕ‚a jak jej miЕ‚oЕ›Д‡ do niego, miЕ‚oЕ›Д‡, ktГіrД… czuЕ‚a do dziЕ›, pЕ‚onie wewnД…trz niej. UjrzaЕ‚a swego brata, Thorgrina, jego twarz, lecz z jakiegoЕ› powodu nie ujrzaЕ‚a go w KrД™gu, w KrГіlewskim Dworze, lecz w jakiejЕ› odlegЕ‚ej krainie, na wodach odlegЕ‚ego oceanu, z dala od KrД™gu. Przede wszystkim widziaЕ‚a jednak swД… matkД™. UjrzaЕ‚a jД… stojД…cД… na skraju klifu, przed jej zamkiem, wysoko nad oceanem, przed mostem. UjrzaЕ‚a, Ејe wyciД…ga ku niej rД™ce i uЕ›miecha siД™ czule.

– Córko moja – powiedziała.

– Matko – odrzekła Alistair. – Dołączę do ciebie.

Jednak ku jej zaskoczeniu matka powoli zaprzeczyЕ‚a ruchem gЕ‚owy.

– Twój czas jeszcze nie nadszedł – powiedziała. – Twe przeznaczenie na tej ziemi jeszcze się nie wypełniło. Wciąż czeka cię wielkie przeznaczenie.

– Ale jak, matko? – zapytała. – Jakim sposobem mam przeżyć?

– Jesteś większa niż ta ziemia – odrzekła jej matka. – Ta broń, ten śmiercionośny metal, pochodzi z tej ziemi. Twe kajdany pochodzą z tej ziemi. To ziemskie ograniczenia. Są nimi jedynie wtedy, gdy w nie wierzysz, gdy pozwalasz im, by sprawowały nad tobą władzę. Jesteś duchem, światłem i energią. W tym tkwi twa prawdziwa moc. Jesteś ponad tym wszystkim. Pozwalasz, by powstrzymywały cię fizyczne ograniczenia. Problem twój nie polega na braku siły; jest nim brak wiary. Wiary w siebie. Jak silna jest twa wiara?

Alistair klД™czaЕ‚a, trzД™sД…c siД™ na caЕ‚ym ciele, z zamkniД™tymi oczyma, a pytanie jej matki rozbrzmiewaЕ‚o jej w gЕ‚owie.

Jak silna jest twa wiara?

Alistair zagłębiła się w sobie, zapomniała o kajdanach, pozwoliła, by zawładnęła nią jej wiara. Poczęła porzucać wiarę w fizyczne ograniczenia tej planety i miast tego przeniosła ją na najwyższą siłę, jedyną najwyższą siłę sprawującą władzę nad wszystkim innym w świecie. Siłę, która – jak wiedziała Alistair – stworzyła ten świat. Siłę, która stworzyła to wszystko. Z tą siłą musiała się sprzymierzyć.

Wtem – wszystko to działo się w ułamku sekundy – Alistair poczuła, jak po jej ciele rozchodzi się ciepło. Czuła, że płonie, że jest niezwyciężona, większa niż wszystko wokoło niej. Czuła, że z jej dłoni wychodzą płomienie, czuła, jak w głowie huczy jej od natłoku myśli i jak w jej czole, pomiędzy oczyma, rodzi się wielki żar. Poczuła, że jest silniejsza niż wszystko, silniejsza niż jej pęta, silniejsza niż wszystkie materialne rzeczy.

Alistair otworzyЕ‚a oczy i gdy czas powrГіciЕ‚ do swego normalnego biegu, podniosЕ‚a wzrok i ujrzaЕ‚a Bowyera, opuszczajД…cego topГіr z grymasem gniewu na twarzy.

Jednym ruchem Alistair odwrГіciЕ‚a siД™ i uniosЕ‚a rД™ce, a dyby zЕ‚amaЕ‚y siД™ z trzaskiem niby gaЕ‚Д…zki. W tym samym ruchu, z prД™dkoЕ›ciД… Е›wiatЕ‚a podniosЕ‚a siД™, uniosЕ‚a jednД… dЕ‚oЕ„ w stronД™ Bowyera i gdy jego topГіr opadЕ‚, zdarzyЕ‚o siД™ coЕ› niezwykЕ‚ego: broЕ„ rozsypaЕ‚a siД™. PrzemieniЕ‚a siД™ w popiГіЕ‚ i osypaЕ‚a u jej stГіp.

Bowyer zamachnД…Е‚ siД™ z pustymi dЕ‚oЕ„mi i zatoczyЕ‚, aЕј upadЕ‚ na kolana.

Alistair obrГіciЕ‚a siД™ raptownie i jej wzrok przykuЕ‚ miecz po drugiej stronie placu, zatkniД™ty u pasa jednego z ЕјoЕ‚nierzy. WyciД…gnД™Е‚a dЕ‚oЕ„ i rozkazaЕ‚a orД™Ејowi, by przybyЕ‚ do niej; wtedy miecz wysunД…Е‚ siД™ z pochwy i przeciД…wszy powietrze, wpadЕ‚ prosto w jej wyciД…gniД™tД… dЕ‚oЕ„.

Jednym ruchem Alistair schwyciЕ‚a broЕ„, obrГіciЕ‚a siД™, uniosЕ‚a jД… wysoko i opuЕ›ciЕ‚a na tyЕ‚ odsЕ‚oniД™tej szyi Bowyera.

Zaszokowany tЕ‚um wydaЕ‚ z siebie stЕ‚umiony okrzyk, gdy rozlegЕ‚ siД™ odgЕ‚os stali przecinajД…cej ciaЕ‚o i Bowyer, pozbawiony gЕ‚owy, osunД…Е‚ siД™ martwy na ziemiД™.

Legł martwy dokładnie w tym samym miejscu, w którym ledwie kilka chwil wcześniej pragnął zabić Alistair.

W tłumie rozległ się krzyk i obejrzawszy się Alistair ujrzała, że Dauphine wyrywa się żołnierzowi z rąk, chwyta przypięty u jego pasa sztylet i podrzyna mu gardło. W tym samym ruchu okręciła się i rozcięła sznur krępujący Stroma. Strom natychmiast sięgnął ręką w tył, chwycił miecz jednego z żołnierzy, okręcił się i ciął, zabijając trzech ludzi Bowyera, nim zdołali zareagować.

Po śmierci Bowyera nastąpiła chwila zawahania, tłum wyraźnie nie wiedział, jak postąpić. Wokoło poniosły się krzyki. Jego śmierć ośmieliła tych, którzy niechętnie przystąpili do sojuszu z nim. Ponownie obrali strony i tuziny ludzi lojalnych Erecowi wyrwały się z szeregu i rzuciły, by stanąć do walki u boku Stroma, by stanąć do walki przeciw tym, którzy pozostali lojalni Bowyerowi.

Szala zwyciД™stwa szybko przechyliЕ‚a siД™ na korzyЕ›Д‡ ludzi Ereca, gdy jeden po drugim, rzД…d za rzД™dem stawali do walki; ludzie Bowyera, zbici z tropu, odwracali siД™ i uciekali ku skalistemu zboczu. Strom i jego ludzie deptali im po piД™tach.

Alistair stała, nadal trzymając miecz w dłoni, i patrzyła, jak wokoło rozpętuje się wielka wojna. Krzyki i dźwięki rogów niosły się echem, i cała wyspa zdawała się gromadzić, przyłączać do walki po jednej z dwu stron. Szczęk zbroi i przedśmiertne krzyki mężczyzn poniosły się w porannym powietrzu i Alistair wiedziała, że rozgorzała wojna domowa.

Alistair uniosЕ‚a w gГіrД™ miecz, promienie sЕ‚oЕ„ca odbijaЕ‚y siД™ od klingi. WiedziaЕ‚a, Ејe ocaliЕ‚a jД… boЕјa Е‚aska. CzuЕ‚a, Ејe odrodziЕ‚a siД™ bardziej potД™Ејna niЕј kiedykolwiek i Ејe jej przeznaczenie jД… przyzywa. PrzepeЕ‚niaЕ‚ jД… optymizm. WiedziaЕ‚a, Ејe ludzie Bowyera zostanД… zabici. SprawiedliwoЕ›Д‡ zwyciД™Ејy. Erec przebudzi siД™. NastД…piД… ich zaЕ›lubiny. I wkrГіtce zostanie krГіlowД… Wysp PoЕ‚udniowych.




ROZDZIAЕЃ SZГ“STY


Darius biegł prowadzącą ze wsi drogą, wzniecając tumany kurzu. Podążał za śladami stóp w stronę Volusii. W jego sercu płonęła żądza ocalenia Loti i zamordowania mężczyzn, którzy ją zabrali. Biegł z mieczem w dłoni – prawdziwym mieczem, z prawdziwego metalu. Po raz pierwszy w życiu władał prawdziwym metalem. Wiedział, że już samo to wystarczyłoby, by zabito jego i całą jego wieś. Stal była zakazana – nawet jego ojciec i ojciec jego ojca obawiali się ją posiadać – i Darius wiedział, że przekroczył granicę, zza której nie było odwrotu.

Darius nie dbał już jednak o nic. Zbyt wiele w jego życiu było niesprawiedliwości. Loti zniknęła i zależało mu jedynie na tym, by ją odzyskać. Ledwie zdążył ją poznać, a jednak paradoksalnie czuł, że jest całym jego światem. Co innego, gdyby to jego obrali na niewolnika; lecz obrali ją – a tego już było zbyt wiele. Nie mógł pozwolić na to, by ją zabrali i nadal uważać się za mężczyznę. Wiedział, że jest chłopcem, lecz stawał się mężczyzną. I dotarło do niego, że to decyzje takie jak ta, te trudne, których nikt inny nie ważył się podjąć – to właśnie dzięki nim chłopiec przeistaczał się w mężczyznę.

Darius pędził drogą, aż krople potu spływały mu na oczy. Dyszał ciężko. W pojedynkę gotów był stawić czoła całej armii, całemu miastu. Nie było innego wyjścia. Musiał odnaleźć Loti i sprowadzić ją z powrotem albo zginąć, próbując to uczynić. Wiedział, że jeśli mu się nie powiedzie – a nawet wtedy, kiedy się mu powiedzie – ściągnie zemstę na całą swoją wieś, swą rodzinę, wszystkich swych pobratymców. Gdyby pomyślał nad tym dłużej, może nawet i by zawrócił.

Kierowało nim jednak coś silniejszego niż chęć przeżycia, niż ratowanie własnej rodziny i pobratymców. Kierowało nim pragnienie sprawiedliwości. Żądza wolności. Pragnienie, by odepchnąć swego ciemiężcę i być wolnym, nawet jeśli jedynie przez chwilę. Jeśli nie dla siebie, pragnął uczynić to dla Loti. By była wolna.

Dariusem kierowały namiętności, nie logika. Chodziło o miłość jego życia, nadto zbyt wiele wycierpiał już z rąk Imperium. Nie dbał już o nic, nie zważał na konsekwencje. Musiał pokazać im, że wśród jego ludu jest jeden człowiek – choćby tylko jeden, choćby tylko chłopiec – który nie będzie znosił tego, jak go traktują.

Darius biegЕ‚ i biegЕ‚ drogД… wijД…cД… siД™ pomiД™dzy znanymi mu polami, aЕј wreszcie dotarЕ‚ na obrzeЕјa Volusii. WiedziaЕ‚, Ејe juЕј samo to, Ејe zapuЕ›ciЕ‚ siД™ tak blisko tego miasta skoЕ„czyЕ‚oby siД™ jego Е›mierciД…, gdyby go znaleziono. PodД…ЕјaЕ‚ za Е›ladami, zdwoiwszy tempo. WidziaЕ‚, Ејe zerta stawia nogi blisko siebie, wiedziaЕ‚ wiД™c, Ејe poruszali siД™ powoli. WiedziaЕ‚, Ејe jeЕ›li pospieszy siД™, dogoni ich.

Darius ominął pagórek, z trudem łapiąc powietrze, i wreszcie w oddali ujrzał to, czego wypatrywał: może ze sto jardów przed nim stała Loti. Jej szyję oplatało grube żelazo, od którego odchodził długi łańcuch, długi na dobre dwadzieścia stóp, przypięty do tyłu uprzęży zerty. Zerty dosiadał imperialny nadzorca, ten, który zabrał Loti. Zwrócony był do niej plecami, a obok niego szło dwóch żołnierzy imperialnych w grubych czarno-złotych zbrojach Imperium, odbijających promienie słoneczne. Byli niemal dwukrotnie więksi od Dariusa i budzili grozę. Wyposażeni byli w najświetniejszy oręż i dysponowali posłuszną im zertą. Darius wiedział, że trzeba by zastępów niewolników, by pokonać tych mężczyzn.

Nie pozwolił jednak, by strach stanął mu na drodze. Prowadziły go jedynie siła jego ducha i zaciekła determinacja i wiedział, że to będzie musiało wystarczyć.

Darius biegЕ‚ i biegЕ‚ ku niespodziewajД…cej siД™ niczego karawanie i wkrГіtce dogoniЕ‚ ich. PrzyskoczyЕ‚ do Loti od tyЕ‚u, uniГіsЕ‚ wysoko miecz i gdy dziewczyna spojrzaЕ‚a na niego zaskoczona, uderzyЕ‚ w Е‚aЕ„cuch przykuwajД…cy jД… do zerty.

Loti wykrzyknД™Е‚a i odskoczyЕ‚a, zaszokowana, gdy Darius uwolniЕ‚ jД…, przeciД…wszy Е‚aЕ„cuchy. Charakterystyczny szczД™k metalu poniГіsЕ‚ siД™ w powietrzu. Loti stanД™Е‚a, wolna, z kajdanami wciД…Еј na szyi i Е‚aЕ„cuchem zwisajД…cym na piersi.

Darius odwrГіciЕ‚ siД™ i ujrzaЕ‚ taki sam wyraz zaskoczenia na twarzy imperialnego nadzorcy niewolnikГіw, ktГіry patrzyЕ‚ na niego z gГіry ze swego siedziska na zercie. Е»oЕ‚nierze idД…cy obok takЕјe siД™ zatrzymali, zdumieni widokiem Dariusa.

Darius stał, wyciągając przed siebie w drżących dłoniach swój stalowy miecz, zdecydowany nie okazać strachu, stając pomiędzy nimi a Loti.

– Ona nie należy do was – zawołał Darius trzęsącym się głosem. – Jest wolną kobietą. Wszyscy jesteśmy wolni!

Е»oЕ‚nierze podnieЕ›li wzrok na nadzorcД™.

– Chłopcze – zawołał do Dariusa. – Popełniłeś właśnie największy błąd swojego życia.

SkinД…Е‚ gЕ‚owД… do ЕјoЕ‚nierzy, ktГіrzy unieЕ›li miecze i ruszyli na niego.

Darius nie cofnД…Е‚ siД™, Е›ciskajД…c miecz w drЕјД…cych dЕ‚oniach, i wtedy poczuЕ‚, jak z gГіry spoglД…dajД… na niego jego przodkowie. PoczuЕ‚, Ејe spoglД…dajД… na niego wszyscy niewolnicy, ktГіrzy kiedykolwiek zostali zabici, Ејe wspierajД… go. I poczuЕ‚, jak wzbiera w nim ogromne ciepЕ‚o.

Darius poczuł, jak skryta głęboko wewnątrz niego moc poczyna się poruszać, chce wydostać się na zewnątrz. Nie pozwolił sobie jednak na to. Pragnął walczyć z nimi jak mężczyzna z mężczyzną, pobić ich jak każdy inny, wykorzystać szkolenie ze swymi towarzyszami broni. Pragnął zwyciężyć jak mężczyzna, walczyć jak mężczyzna prawdziwym metalowym orężem i pokonać ich na swych własnych warunkach. Zawsze był szybszy niż wszyscy starsi chłopcy z długimi, drewnianymi mieczami w dłoniach, o muskularnych sylwetkach, nawet niż chłopcy dwukrotnie od niego więksi. Zaparł się w miejscu i zebrał w sobie, widząc jak biegną ku niemu.

– Loti! – zawołał, nie odwracając się. – UCIEKAJ! Wracaj do wsi!

– NIE! – odkrzyknęła.

Darius wiedział, że musi coś uczynić; nie mógł stać i czekać, aż go dopadną. Wiedział, że musi ich zaskoczyć, zrobić coś, czego nie będą się spodziewać.

Rzucił się raptownie naprzód, wybierając jednego z dwu żołnierzy i biegnąc wprost na niego. Starli się pośrodku piaszczystego placu. Darius wydał z siebie głośny krzyk bitewny. Żołnierz zamachnął się mieczem na jego głowę, lecz on uniósł miecz i zablokował cios, aż posypały się skry. Darius po raz pierwszy poczuł uderzenie metalu o metal. Broń była cięższa niż sądził, a cios żołnierza potężniejszy. Poczuł silne drganie, aż zatrzęsła mu się cała dłoń, przez łokieć do ramienia. Zbiło go to z pantałyku.

Żołnierz okręcił się żywo, mierząc, by zadać Dariusowi cios od boku, a Darius obrócił się i zablokował go. Nie było to podobne do szkolenia się z braćmi; Darius czuł, że porusza się wolniej niż zwykle, że miecz mu ciąży. Musiał przywyknąć. Miał wrażenie, że żołnierze poruszają się dwukrotnie szybciej niż on.

Mężczyzna zamachnął się ponownie i do Dariusa dotarło, że nie pokona go, walcząc cios za cios; musiał wykorzystać inne swe umiejętności.

UsunД…Е‚ siД™, unikajД…c ciosu miast przyjmujД…c go, i walnД…Е‚ ЕјoЕ‚nierza Е‚okciem w gardЕ‚o. WymierzyЕ‚ idealnie. MД™Ејczyzna zakrztusiЕ‚ siД™ i zatoczyЕ‚ w tyЕ‚, i zgiД…Е‚ wpГіЕ‚, chwytajД…c siД™ za gardЕ‚o. Darius uniГіsЕ‚ miecz, opuЕ›ciЕ‚ trzonem na jego odsЕ‚oniД™te plecy i posЕ‚aЕ‚ go twarzД… w piach.

W tym czasie drugi ЕјoЕ‚nierz biegЕ‚ juЕј na niego i Darius okrД™ciЕ‚ siД™, uniГіsЕ‚ miecz i zablokowaЕ‚ potД™Ејny cios, ktГіry nakierowany byЕ‚ na jego twarz. Е»oЕ‚nierz jednak nie ustawaЕ‚, mocno spychajД…c Dariusa w tyЕ‚, na ziemiД™.

Wylądowali na twardej ziemi w ogromnym obłoku pyłu i Darius poczuł, jak leżący na nim żołnierz przygniata mu klatkę piersiową. Mężczyzna wypuścił miecz z rąk i wyciągnął przed siebie dłonie, usiłując wydłubać Dariusowi oczy palcami.

Darius chwycił go za przeguby dłoni, odpychając je drżącymi rękoma, lecz tracił siłę. Wiedział, że szybko musi coś zrobić.

Uniósł kolano i obrócił się, i zdołał odepchnąć mężczyznę w bok. Jednocześnie sięgnął w dół i chwycił długi sztylet, który spostrzegł u jego pasa – w tym samym ruchu uniósł broń wysoko i zatopił w piersi mężczyzny, przetaczając się z nim po ziemi.

Е»oЕ‚nierz krzyknД…Е‚, a Darius leЕјaЕ‚ na nim i patrzyЕ‚, jak kona na jego oczach. Darius leЕјaЕ‚ znieruchomiaЕ‚y, zaszokowany. Po raz pierwszy zabiЕ‚ czЕ‚owieka. ByЕ‚o to nierzeczywiste przeЕјycie. CzuЕ‚, Ејe odniГіsЕ‚ zwyciД™stwo, lecz zarazem odczuwaЕ‚ smutek.

Darius usЕ‚yszaЕ‚ dochodzД…cy z tyЕ‚u krzyk, dziД™ki ktГіremu otrzД…snД…Е‚ siД™. OdwrГіciwszy siД™ ujrzaЕ‚, Ејe drugi ЕјoЕ‚nierz, ten, ktГіrego powaliЕ‚, podnosi siД™ i pД™dzi w jego stronД™. UniГіsЕ‚ miecz i zamachnД…Е‚ siД™ na jego gЕ‚owД™.

Darius odczekaЕ‚, skupiony, po czym uchyliЕ‚ siД™ w ostatniej chwili; ЕјoЕ‚nierz zatoczyЕ‚ siД™ obok niego.

Darius wyciД…gnД…Е‚ sztylet z piersi trupa i obrГіciЕ‚ siД™ raptownie, i w chwili gdy ЕјoЕ‚nierz odwrГіciЕ‚ siД™ i natarЕ‚, Darius, klД™czД…c, nachyliЕ‚ siД™ w przГіd i cisnД…Е‚ nim.

Patrzył, jak broń leci, obracając się wokoło siebie i wreszcie zatapia się w sercu mężczyzny, przeszywszy jego zbroję. Imperialna stal, której żadna inna nie mogła się równać, została użyta przeciw Imperium. Być może, pomyślał Darius, nie trzeba było wykuwać tak ostrego oręża.

Е»oЕ‚nierz osunД…Е‚ siД™ na kolana, wybaЕ‚uszyЕ‚ oczy i upadЕ‚ na bok, martwy.

Darius usЕ‚yszaЕ‚ za sobД… gЕ‚oЕ›ny wrzask. SkoczyЕ‚ na rГіwne nogi i obrГіciЕ‚ siД™ raptownie. UjrzaЕ‚, Ејe nadzorca schodzi z zerty. Z utkwionym w Dariusie gniewnym spojrzeniem dobyЕ‚ miecza i ruszyЕ‚ na niego z gЕ‚oЕ›nym krzykiem.

– Teraz będę musiał uśmiercić cię własnoręcznie! – powiedział. – Jednak nie tylko cię uśmiercę. Będę cię torturował, a także całą twoją rodzinę i wieś, i to powoli!

BiegЕ‚ na Dariusa.

Imperialny nadzorca był, rzecz oczywista, świetniejszym żołnierzem niż pozostali, wyższym i szerszym w barach, w lepszej zbroi. Był zahartowanym w bojach wojownikiem, najlepszym, naprzeciw którego Darius kiedykolwiek stanął. Darius musiał przyznać, że odczuł strach przed tym przeciwnikiem – nie pozwolił sobie jednak go okazać. Zdecydowany był miast tego przezwyciężyć go, nie pozwolić sobie na to, by odebrało mu to odwagę. To zwykły człowiek, rzekł sobie Darius. A każdy człowiek może upaść.

KaЕјdy czЕ‚owiek moЕјe upaЕ›Д‡.

Nadzorca niewolnikГіw zbliЕјyЕ‚ siД™ do niego, machajД…c oburД…cz swym wielkim mieczem, bЕ‚yszczД…cym w sЕ‚oЕ„cu. Darius uniГіsЕ‚ swГіj miecz. PrzeniГіsЕ‚ ciД™Ејar ciaЕ‚a i zablokowaЕ‚ cios; mД™Ејczyzna zamachnД…Е‚ siД™ ponownie.

Z lewej i z prawej, raz za razem, żołnierz ciął, a Darius zatrzymywał ciosy. W uszach rozbrzmiewał im głośny szczęk metalu, a dokoła sypały się skry. Mężczyzna spychał go w tył coraz dalej i dalej i Darius musiał użyć całej swej siły, by tylko blokować ciosy. Mężczyzna był prędki i silny i Darius skupił swą uwagę na tym, by przeżyć.

Jeden z ciosГіw Darius zablokowaЕ‚ odrobinД™ zbyt pГіЕєno i wykrzyknД…Е‚ z bГіlu, gdy nadzorca wykorzystaЕ‚ to i ciД…Е‚ go w biceps. ByЕ‚a to rana pЕ‚ytka, lecz bolesna. Darius poczuЕ‚ krew, swД… pierwszД… bitewnД… ranД™, i zaszokowaЕ‚o go to.

Popełnił błąd. Nadzorca wykorzystał jego wahanie i zdzielił go wierzchnią stroną rękawicy. Metal uderzył w jego twarz, wywołując ogromny ból w szczęce i na policzku i posłał go w tył. Darius zatoczył się kilka stóp i pomyślał, że musi zapamiętać, by nigdy nie zatrzymywać się i nie oglądać swych ran, gdy bitwa jeszcze trwa.

Poczuł smak krwi na ustach i ogarnął go szał. Nadzorca ponownie na niego szarżował, był już blisko. Był duży i silny, lecz tym razem – może przez policzek pulsujący z bólu i krew na języku – Darius nie pozwolił, by to go przestraszyło. Pierwsze ciosy bitwy zostały zadane i Darius pojął, że choć były bolesne, nie były aż tak złe. Wciąż stał, wciąż oddychał, wciąż żył.

A to oznaczało, że nadal mógł walczyć. Mógł odpierać ciosy i kontynuować walkę. Bycie rannym nie było ani w połowie tak straszne, jak się obawiał. Może i był mniejszy i nie tak doświadczony, lecz dotarło do niego, że zdolności jego były równie dobre jak każdego innego – i także mogły zadać śmierć.

Darius wyrzuciЕ‚ z siebie gardЕ‚owy krzyk i rzuciЕ‚ siД™ naprzГіd, tym razem Е‚aknД…c potyczki, a nie unikajД…c jej. Nie lД™kajД…c siД™ juЕј ran, uniГіsЕ‚ miecz z krzykiem i ciД…Е‚ w przeciwnika. MД™Ејczyzna parowaЕ‚ cios, lecz Darius nie poddawaЕ‚ siД™, zamachujД…c siД™ raz po raz, odpierajД…c nadzorcД™ mimo jego wiД™kszej postury i siЕ‚y.

Darius walczyЕ‚ co siЕ‚, walczyЕ‚ za Loti, walczyЕ‚ za wszystkich swych ziomkГіw, swych towarzyszy broni. UderzaЕ‚ na lewo i prawo, szybciej niЕј kiedykolwiek, nie pozwalajД…c juЕј, by spowalniaЕ‚ go ciД™Ејar stali, i wreszcie trafiЕ‚. Nadzorca wykrzyknД…Е‚ z bГіlu, gdy Darius ciД…Е‚ go w bok.

OdwrГіciЕ‚ siД™ i obrzuciЕ‚ Dariusa gniewnym spojrzeniem, w ktГіrym wpierw ukazaЕ‚o siД™ zaskoczenie, a pГіЕєniej ЕјД…dza zemsty.

Wrzasnął niby raniony zwierz i natarł na Dariusa. Nadzorca cisnął na ziemię swój miecz, rzucił się naprzód i zwarł się z Dariusem w uścisku. Uniósł go nad ziemię, ściskając z siłą tak wielką, że Darius upuścił swój miecz. Wszystko to zdarzyło się tak szybko i był to tak niespodziewany ruch, że Darius nie zdołał zareagować na czas. Spodziewał się, że jego przeciwnik będzie używał w potyczce miecza, nie pięści.

Darius, wiszД…c w powietrzu i pojД™kujД…c, czuЕ‚, jak gdyby kaЕјda koЕ›Д‡ w jego ciele miaЕ‚a pД™knД…Д‡. WykrzyknД…Е‚ z bГіlu.

Nadzorca zacieЕ›niЕ‚ uЕ›cisk i Darius pewien byЕ‚, Ејe zginie. NastД™pnie mД™Ејczyzna odchyliЕ‚ siД™ w tyЕ‚ i walnД…Е‚ Dariusa czoЕ‚em w nos.

Darius poczuł broczącą z nosa krew i przeraźliwy ból przeszywający jego twarz i oczy, kłujący, oślepiający ból. Nie spodziewał się takiego posunięcia i gdy nadzorca odchylił się, by uderzyć go ponownie, bezbronny Darius był pewien, że zginie.

Wtem rozlegЕ‚o siД™ brzД™czenie Е‚aЕ„cuchГіw i nadzorca wybaЕ‚uszyЕ‚ oczy, rozluЕєniajД…c zaciЕ›niД™te na Dariusie rД™ce. Darius dyszaЕ‚ ciД™Ејko, skoЕ‚owany, i podniГіsЕ‚ wzrok, zastanawiajД…c siД™, czemu nadzorca go puЕ›ciЕ‚. Wtem ujrzaЕ‚ stojД…cД… za nim Loti. ZarzuciЕ‚a zwisajД…cy luЕєno Е‚aЕ„cuch wokГіЕ‚ jego szyi i zaciskaЕ‚a go z caЕ‚ej siЕ‚y.

Darius zatoczył się w tył, próbując złapać oddech, i patrzył, jak nadzorca cofa się kilka stóp, następnie sięga za siebie nad ramieniem, chwyta Loti, pochyla się i przerzuca ją sobie nad głową. Loti upadła z krzykiem na plecy, na twardą ziemię, pośród pyłu.

Nadzorca podszedł do niej, uniósł nogę, namierzył butem nad jej twarzą i Darius spostrzegł, że zamierza opuścić go i zmiażdżyć ją. Był już dobre dziesięć stóp od niego, zbyt daleko, by zdążyć dobiec do niego na czas.

– NIE! – wrzasnął.

Darius przemyЕ›laЕ‚ to prД™dko: pochyliЕ‚ siД™, chwyciЕ‚ swГіj miecz, daЕ‚ krok naprzГіd i jednym zrД™cznym ruchem cisnД…Е‚ nim.

Miecz poszybowaЕ‚ w powietrzu, obracajД…c siД™ dokoЕ‚a siebie, a Darius patrzyЕ‚ jak urzeczony, jak ostrze przebija zbrojД™ nadzorcy, przeszywajД…c jego serce.

Jego oczy ponownie szeroko siД™ otworzyЕ‚y i Darius patrzyЕ‚, jak zatacza siД™ i upada, wpierw na kolana, a pГіЕєniej na twarz.

Loti podniosła się prędko, a Darius podbiegł do niej. Położył dłoń na jej ramieniu, pragnąc ją pocieszyć, niezwykle jej wdzięczny. Odetchnął z ulgą, że nie spotkała jej żadna krzywda.

Wtem powietrze przeciД…Е‚ nagЕ‚y gwizd; Darius obrГіciЕ‚ siД™ i ujrzaЕ‚, jak leЕјД…cy na ziemi nadzorca unosi dЕ‚oЕ„ do ust i gwiЕјdЕјe ponownie, ostatni raz przed Е›mierciД….

PrzeraЕєliwy ryk rozdarЕ‚ powietrze i zatrzД™sЕ‚a siД™ ziemia.

Darius obejrzaЕ‚ siД™ i zamarЕ‚ ze strachu na widok zerty, ktГіra nagle zerwaЕ‚a siД™ do szarЕјy. PД™dziЕ‚a ku nim rozwЕ›cieczona, opuЕ›ciwszy swe ostre rogi. Darius i Loti wymienili spojrzenia, wiedzД…c, Ејe nie majД… dokД…d uciec. Darius wiedziaЕ‚, Ејe w ciД…gu kilku chwil oboje bД™dД… martwi.

Rozejrzał się, szybko rozważając ich możliwości, i ujrzał obok nich strome, zasypane głazami zbocze. Uniósł rękę z dłonią wyciągniętą przed sobą, a drugą otoczył Loti, przygarniając ją do siebie. Darius nie chciał przyzywać swych mocy, lecz wiedział, że teraz – jeśli chciał przeżyć – nie miał wyboru.

Poczuł, jak przepływa przez niego ogromne ciepło, moc, nad którą ledwie był w stanie zapanować, i ujrzał, jak z jego otwartej dłoni na strome zbocze uderza światło. Rozległ się hałas – wpierw cichy, następnie coraz głośniejszy – i Darius zobaczył, jak głazy poczynają staczać się ze stromego zbocza, nabierając prędkości.

Lawina runД™Е‚a na zertД™ i zmiaЕјdЕјyЕ‚a jД… na chwilД™ przed tym, nim do nich dobiegЕ‚a. W gГіrД™ wzniГіsЕ‚ siД™ ogromny obЕ‚ok kurzu, rozlegЕ‚ siД™ gЕ‚oЕ›ny haЕ‚as, a po chwili wreszcie wszystko ucichЕ‚o.

Darius staЕ‚ bez ruchu. DokoЕ‚a niego panowaЕ‚a cisza, a w sЕ‚oЕ„cu wirowaЕ‚ pyЕ‚. Ledwie byЕ‚ w stanie pojД…Д‡, co wЕ‚aЕ›nie uczyniЕ‚. OdwrГіciЕ‚ siД™ i spostrzegЕ‚, Ејe Loti patrzy na niego. Na jej twarzy dojrzaЕ‚ przeraЕјenie i wiedziaЕ‚, Ејe wszystko siД™ zmieniЕ‚o. UjawniЕ‚ swД… tajemnicД™. I teraz nie byЕ‚o juЕј odwrotu.




ROZDZIAЕЃ SIГ“DMY


Thor siedziaЕ‚ wyprostowany na niewielkiej Е‚odzi. Nogi skrzyЕјowaЕ‚, a dЕ‚onie zЕ‚oЕјyЕ‚ na kolanach. ByЕ‚ zwrГіcony plecami do pozostaЕ‚ych, a wzrok utkwiЕ‚ w zimnym, okrutnym morzu. Oczy poczerwieniaЕ‚y mu od pЕ‚aczu i nie chciaЕ‚, by inni widzieli go takiego. ЕЃzy obeschЕ‚y juЕј dawno, lecz oczy wciД…Еј miaЕ‚ opuchniД™te, gdy patrzyЕ‚ skonsternowany w morze, rozmyЕ›lajД…c nad tajemnicami Ејycia.

Dlaczego dano mu syna, skoro go odebrano? Jak ktoś, kogo darzył tak wielką miłością, mógł zniknąć, zostać mu odebrany bez żadnego ostrzeżenia i szansy, że powróci?

Życie było bez wątpienia okrutne, pomyślał Thor. Gdzie w tym wszystkim kryła się sprawiedliwość? Dlaczego jego syn nie mógł do niego powrócić?

Thor oddałby wszystko – wszystko – poszedłby w ogień, zginął tysiąc razy – gdyby tylko zwróciło mu to Guwayne’a.

Zamknął oczy i potrząsnął głową, próbując wyprzeć z głowy widok wulkanu, pustego kosza, płomieni. Próbował wyprzeć myśl, że jego syna spotkała tak bolesna śmierć. W jego sercu gorzała wściekłość, lecz nade wszystko smutek. I wstyd, że nie dotarł do swego synka wcześniej.

Thor czuł także silny ucisk w dołku, gdy próbował wyobrazić sobie spotkanie z Gwendolyn, to, jak przekazuje jej wieści. Z pewnością nigdy już nie spojrzy mu w oczy. I nigdy już nie będzie tą samą osobą. Thor miał wrażenie, że odebrano mu całe jego życie. Nie wiedział, jak je odbudować, jak pozbierać rozpryśnięte odłamki. Jakim sposobem, zastanawiał się, miał znaleźć inny sens życia?

Thor usЕ‚yszaЕ‚ za sobД… kroki. Gdy Е‚ГіdЕє przechyliЕ‚a siД™ nieznacznie, poskrzypujД…c, poczuЕ‚, Ејe ktoЕ› staje za nim. ObejrzaЕ‚ siД™ i ze zdumieniem ujrzaЕ‚, Ејe siada obok niego Conven. Wzrok utkwiЕ‚ w dali. Thor miaЕ‚ wraЕјenie, Ејe nie mГіwiЕ‚ z Convenem od wiekГіw, przynajmniej od Е›mierci jego brata bliЕєniaka. UradowaЕ‚ siД™, Ејe go widzi. PatrzД…c na niego, na wyryty na jego twarzy smutek, po raz pierwszy go zrozumiaЕ‚. NaprawdД™ go zrozumiaЕ‚.

Conven nie odezwaЕ‚ siД™ ani sЕ‚owem. Nie musiaЕ‚. WystarczyЕ‚a sama jego obecnoЕ›Д‡. UsiadЕ‚ przy nim na znak wspГіЕ‚czucia. Byli niczym bracia poЕ‚Д…czeni w Ејalu.

Długi czas siedzieli w milczeniu. Ciszę przerywał jedynie hulający obok wiatr i fale delikatnie obmywające łódź, tę niewielką łódź dryfującą po niemierzonych wodach. Wyprawa, by odnaleźć i uratować Guwayne’a, odebrała im wszystkim siły.

Wreszcie Conven odezwaЕ‚ siД™:

– Nie ma dnia, bym nie wracał myślami do Convala – rzekł ponurym głosem.

Przez dЕ‚ugi czas siedzieli dalej w milczeniu. Thor pragnД…Е‚ coЕ› odrzec, lecz nie potrafiЕ‚. GЕ‚os uwiД…zЕ‚ mu w gardle.

W koЕ„cu Conven dodaЕ‚:

– Ubolewam nad twą stratą. Pragnąłbym ujrzeć, jak Guwayne staje się wielkim wojownikiem, jak jego ojciec. Wiem, że tak by się stało. Życie bywa tragiczne, okrutne. Daje czasem coś po to tylko, by to odebrać. Chciałbym ci rzec, że wyzbyłem się swego smutku – lecz tak nie jest.

Thor spojrzaЕ‚ na niego. Brutalna szczeroЕ›Д‡ Convena w jakiЕ› sposГіb przywrГіciЕ‚a mu spokГіj ducha.

– Co trzyma cię przy życiu? – zapytał Thor.

Conven patrzyЕ‚ w wodД™ przez dЕ‚ugi czas, po czym wreszcie westchnД…Е‚.

– Sądzę, że tego właśnie pragnąłby Conval – powiedział. – Pragnąłby, bym żył dalej. Więc żyję. Robię to dla niego. Nie dla siebie. Czasem żyjemy dla innych. Czasem nie dbamy o życie na tyle, by wieść je dla siebie, żyjemy zatem dla nich. Z wolna zaczynam pojmować, że czasem to musi wystarczyć.

Thor pomyślał o Guwaynie, który zginął, i zamyślił się nad tym, czego chciałby jego syn. Co oczywiste, pragnąłby, by Thorgrin żył, by opiekował się jego matką, Gwendolyn. Miało to sens. Trudno mu było jednak przekonać o tym swe serce.

Conven odchrzД…knД…Е‚.

– Żyjemy dla naszych rodziców – powiedział. – Dla naszego rodzeństwa. Dla naszych żon, synów i córek. Żyjemy dla innych. I czasami, gdy życie uderzy tak silnie, że nie chcesz już żyć dla siebie, to musi ci wystarczyć.

– Nie zgadzam się – dobiegł ich głos.

Thor obejrzaЕ‚ siД™. Z drugiej strony zbliЕјaЕ‚ siД™ Matus. UsiadЕ‚ obok nich. UtkwiЕ‚ w morzu surowe, dumne spojrzenie.

– Wierzę, że żyjemy dla czegoś więcej – dodał.

– A dla czegóż to konkretnie? – zapytał Conven.

– Wiary – westchnął Matus. – Mój lud, mieszkańcy Wysp Górnych, składa modły do czterech bogów skalistych brzegów. Modlą się do bogów wody, wiatru, nieba i skał. Bogowie ci nigdy nie odpowiedzieli na me modlitwy. Ja modlę się do przedwiecznych bogów Kręgu.

Thor spojrzaЕ‚ na niego zaskoczony.

– Nie znałem nigdy żadnego mieszkańca Wysp Górnych, który wyznawałby wiarę Kręgu – rzekł Conven.

Matus skinД…Е‚ gЕ‚owД….

– Nie jestem podobny do mych ziomków – powiedział. – Nigdy nie byłem. Pragnąłem wstąpić do zakonu, gdy byłem młodszy, lecz ojciec mój nie chciał o tym słyszeć. Nalegał, bym chwycił do ręki oręż, jak moi bracia.

WestchnД…Е‚.

– Wierzę, że żyjemy dla naszej wiary, nie dla innych – dodał. – To ona pozwala nam żyć. Jeśli nasza wiara jest wystarczająco silna, naprawdę silna, wszystko może się zdarzyć. Nawet cud.

– A czy przywróci mi mego syna? – zapytał Thor.

Matus skinД…Е‚ gЕ‚owД…, nie zawahawszy siД™ nawet. W jego oczach Thor dostrzegЕ‚ pewnoЕ›Д‡.

– Tak – odparł Matus zdecydowanie. – Wszystko może się zdarzyć.

– Kłamiesz – powiedział oburzony Conven. – Karmisz go złudną nadzieją.

– Nic podobnego – odrzekł Matus.

– Twierdzisz, że wiara przywróci mi mego zmarłego brata? – naciskał Conven, wściekły.

Matus westchnД…Е‚.

– Twierdzę, że każda tragedia jest darem – powiedział.

– Darem? – spytał z przerażeniem Thor. – Twierdzisz, że utrata mego syna jest darem?

Matus skinД…Е‚ gЕ‚owД… z pewnoЕ›ciД….

– Choć brzmi to tragicznie, otrzymałeś dar. Nie wiesz jeszcze jaki. Być może przez długi czas się tego nie dowiesz. Lecz jednego dnia go dostrzeżesz.

Thor odwrócił głowę i spojrzał w morze, skołowany, niepewny. Zastanawiał się, czy była to próba. Czy była to jedna z prób, o których mówiła mu matka? Czy sama wiara byłaby w stanie przywrócić mu syna? Pragnął w to wierzyć. Naprawdę. Nie wiedział jednak, czy jego wiara jest wystarczająco silna. Gdy jego matka mówiła o próbach, Thor był święcie przekonany, że poradzi sobie ze wszystkim, co stanie mu na drodze; teraz jednakże, dręczony takimi uczuciami, nie wiedział, czy jest wystarczająco silny, by żyć dalej.

Kołysali się na falach, gdy wtem prąd zmienił bieg i Thor poczuł, jak ich niewielka łódź obraca się i zmierza w przeciwnym kierunku. Ocknął się z zadumy i obejrzał przez ramię, zastanawiając się, co się dzieje. Reece, Elden, Indra i O’Connor wciąż wiosłowali i zajmowali się niewielkim żaglem, który łopotał dziko na wietrze. Na ich twarzach gościła konsternacja.

– Północny Prąd – powiedział Matus, wstając z rękoma opartymi na biodrach. Rozejrzał się wokoło, przyjrzał wodom. Pokręcił głową. – Niedobrze.

– Co to takiego? – spytała Indra. – Nie możemy zapanować nad łodzią.

– Występuje czasem przy Wyspach Górnych – wyjaśnił Matus. – Nie widziałem go nigdy na własne oczy, lecz słyszałem o nim, jest częsty zwłaszcza tak daleko na północy. To prąd odpływowy. Gdy się w niego wpadnie, zabiera cię, dokąd tylko zechce. Bez względu na to, jak mocno będziesz wiosłować czy stawiać żagiel.

Thor opuЕ›ciЕ‚ wzrok i ujrzaЕ‚, Ејe woda pД™dzi z dwukrotnie wiД™kszД… prД™dkoЕ›ciД…. SpojrzaЕ‚ przed siebie i dostrzegЕ‚, Ејe zmierzajД… ku nowemu, pustemu widnokrД™gowi. Niebo przed nimi znaczyЕ‚y fioletowe i biaЕ‚e obЕ‚oki, zarazem piД™kne i zЕ‚owrogie.

– Ale zmierzamy teraz na wschód – powiedział Reece. – A musimy udać się na zachód. Wszyscy nasi ludzie tam są. Imperium jest na zachodzie.

Matus wzruszyЕ‚ ramionami.

– Zmierzamy tam, dokąd wiedzie nas prąd.

Thor rozejrzaЕ‚ siД™, zdumiony i sfrustrowany. PojД…Е‚, Ејe kaЕјda upЕ‚ywajД…ca chwila oddala ich od Gwendolyn, oddala ich od ich ludzi.

– A gdzie się kończy? – spytał O’Connor.

Matus wzruszyЕ‚ ramionami.

– Znam jedynie Wyspy Górne – rzekł. – Nigdy nie byłem tak daleko na północy. Nie wiem, co leży dalej.

– Kończy się – odezwał się Reece ponurym głosem. Wszyscy spojrzeli na niego.

Reece obrzuciЕ‚ ich ponurym spojrzeniem.

– Wiele lat temu, gdy byłem młody, pobierałem nauki o prądach morskich. W pradawnej księdze Królów umieszczone były mapy każdej części świata. Północny Nurt płynie do wschodniego krańca świata.

– Wschodniego krańca? – powiedział Elden z niepokojem w głosie. – Znaleźlibyśmy się po innej stronie świata niż nasi ludzie.

Reece wzruszyЕ‚ ramionami.

– Księgi były pradawne, a ja byłem znacznie młodszy. Pamiętam w zasadzie jedynie to, że prąd prowadził do portalu do Krainy Duchów.

Thor spojrzał na Reece’a zaciekawiony.

– Bajania starych bab i bajki – rzekł O’Connor. – Portal do Krainy Duchów nie istnieje. Został zamknięty setki lat temu, nim nasi ojcowie przyszli na ten świat.

Reece wzruszyЕ‚ ramionami i zalegЕ‚a cisza. Wszyscy odwrГіcili siД™ i utkwili spojrzenia w morzu. Thor przyjrzaЕ‚ siД™ rwД…cym wodom i przez myЕ›l przeszЕ‚o mu pytanie, dokД…d teЕј one ich zaprowadzД….


*

Thor siedział sam na brzegu łodzi, od wielu godzin wpatrując się w wodę. Kropelki zimnej wody opryskiwały mu twarz, on jednak popadł w otępienie i niemal tego nie czuł. Pragnął działać, podnieść żagiel, chwycić za wiosła – zrobić cokolwiek – lecz żadne z nich nie mogło nic teraz zrobić. Północny prąd zabierał ich tam, dokąd chciał, i mogli jedynie siedzieć bezczynnie i obserwować wodę, zastanawiając się, dokąd dopłyną. Łódź unosiła się na wysokich falach. Byli teraz w rękach losu.

Thor siedziaЕ‚, obserwujД…c horyzont i zastanawiajД…c siД™, gdzie koЕ„czy siД™ morze. PoczuЕ‚, Ејe i on sam pogrД…Ејa siД™ w nicoЕ›ci, odrД™twiaЕ‚y z zimna i wiatru, pogrД…Ејony w jednostajnoЕ›ci gЕ‚Д™bokiej ciszy, ktГіra zapadЕ‚a pomiД™dzy nimi. Morskie ptaki, ktГіre przedtem zataczaЕ‚y nad nimi koЕ‚a, zniknД™Е‚y juЕј dawno. Cisza pogЕ‚Д™biaЕ‚a siД™, niebo ciemniaЕ‚o coraz bardziej i Thor odnosiЕ‚ wraЕјenie, Ејe wpЕ‚ywajД… w jakieЕ› pustkowie na samym kraЕ„cu ziemi.

Kilka godzin pГіЕєniej, gdy niknД™Е‚o ostatnie Е›wiatЕ‚o dnia, Thor wyprostowaЕ‚ siД™ raptownie, dostrzegЕ‚szy coЕ› na widnokrД™gu. Z poczД…tku pewien byЕ‚, Ејe to iluzja; jednak gdy prД…d przybraЕ‚ na sile, ksztaЕ‚t wyostrzyЕ‚ siД™. Nie zdawaЕ‚o mu siД™.

Thor wyprostowaЕ‚ siД™ po raz pierwszy od wielu godzin, po czym wstaЕ‚. StanД…Е‚ na koЕ‚yszД…cej siД™ Е‚odzi z dЕ‚oЕ„mi wspartymi na biodrach i spojrzaЕ‚ w dal.

– Czy wy też to widzicie? – dobiegł go głos.

Thor obejrzaЕ‚ siД™ i spostrzegЕ‚, Ејe Reece podchodzi do niego. Elden, Indra i pozostali wkrГіtce doЕ‚Д…czyli do nich i wszyscy patrzyli z zadziwieniem.

– Wyspa? – zastanawiał się na głos O’Connor.

– Wygląda na jaskinię – rzekł Matus.

Gdy zbliżyli się, Thor począł dostrzegać jej zarys i ujrzał, iż w istocie jest to jaskinia. Była to ogromna, naga skała, wyłaniająca się z wody pośrodku bezwzględnego, bezkresnego oceanu, wysoka na setki stóp, z wejściem w kształcie wysokiego łuku. Wyglądała jak ogromna paszcza, gotowa pożreć cały świat.

A prД…d pchaЕ‚ ich Е‚ГіdЕє w jej kierunku.

Thor przyglądał się w zadziwieniu, wiedząc, że może to być tylko jedno: wejście do Krainy Duchów.




ROZDZIAЕЃ Г“SMY


Darius szedł powoli piaszczystą drogą, a obok niego szła Loti. Panowało między nimi pełne napięcia milczenie. Żadne nie odezwało się słowem od czasu potyczki z nadzorcą niewolników i jego żołnierzami i w umyśle Dariusa roiło się od miliona myśli, gdy zmierzał u jej boku w stronę wsi. Darius pragnął otoczyć ją ramieniem i wyznać, jak bardzo raduje go, że nic jej się nie stało, że ocaliła go, jak on ocalił ją, że był zdeterminowany nie pozwolić jej już nigdy odejść. Pragnął ujrzeć w jej oczach radość i ulgę, pragnął usłyszeć od niej, jak wiele znaczyło dla niej to, że zaryzykował dla niej życie – albo że choć uradowała się na jego widok.

Szli jednak w gЕ‚Д™bokiej, niezrД™cznej ciszy. Loti nic nie mГіwiЕ‚a, nie spojrzaЕ‚a nawet na niego. Nie przemГіwiЕ‚a do niego ani sЕ‚owem odkД…d wywoЕ‚aЕ‚ lawinД™ ani nie spojrzaЕ‚a mu w oczy. Dariusowi serce tЕ‚ukЕ‚o siД™ w piersi i zastanawiaЕ‚ siД™, o czym myЕ›laЕ‚a. WidziaЕ‚a, jak przyzywa swД… moc, widziaЕ‚a lawinД™. Gdy gЕ‚azy opadЕ‚y, rzuciЕ‚a mu przeraЕјone spojrzenie i od tamtej pory nie spojrzaЕ‚a na niego wiД™cej.

Być może, myślał Darius, Loti sądziła, że złamał zakaz jej ludu, który nie pochwalał magii, który pogardzał nią jak niczym innym. Być może lękała się go; albo – co gorsza – może już go nie kochała. Być może uważała go za jakieś dziwadło.

Szli powoli w kierunku wioski, a Darius czuł, że serce mu pęka i zastanawiał się, na cóż to wszystko uczynił. Zaryzykował życie, by ocalić dziewczynę, która już go nie kochała. Oddałby wszystko, by poznać jej myśli. Lecz ona nie odezwała się słowem. Czyżby była w szoku?

Darius chciał rzec coś, cokolwiek, byle przerwać ciszę. Nie wiedział jednak, od czego zacząć. Sądził, że ją zna, teraz jednak nie był już tego wcale pewien. Po części czuł się oburzony jej reakcją i zbyt dumny, by się odezwać, po części był jednak także nieco zawstydzony. Wiedział, co jego lud sądził o używaniu magii. Czy to, że użył magii, było takie straszne? Nawet jeśli ocalił życie Loti? Czy wyjawi to innym? Wiedział, że jeśli w osadzie się o tym dowiedzą, z pewnością go wygnają.

Szli i szli i wreszcie Darius nie mógł już tego znieść; musiał się odezwać.

– Twoja rodzina pewno uraduje się, widząc, że powróciłaś bezpiecznie – powiedział.

Ku jego rozczarowaniu Loti nie wykorzystała okazji, by na niego spojrzeć; nie zmieniła nawet wyrazu twarzy. Szli dalej w milczeniu. Wreszcie, po długiej chwili, pokręciła głową.

– Być może – powiedziała. – Sądzę jednak, że bardziej będą zaniepokojeni. Cała nasza wieś będzie.

– Co masz na myśli? – zapytał Darius.

– Zabiłeś nadzorcę. My zabiliśmy nadzorcę. Całe Imperium będzie nas szukać. Zniszczą naszą wieś. Nasz lud. Uczyniliśmy coś straszliwego, samolubnego.

– Straszliwego? Ocaliłem ci życie! – powiedział Darius poirytowany.

WzruszyЕ‚a ramionami.

– Moje życie niewarte jest życia wszystkich naszych ziomków.

Darius gotował się ze złości, nie wiedząc, co rzec. Szli dalej. Zaczynało docierać do niego, że Loti nie ma łatwego charakteru, że trudno ją zrozumieć. Zbyt mocno zakorzenione w niej były sztywne reguły jej rodziców, ich ludu.

– Nienawidzisz mnie zatem? – rzekł. – Nienawidzisz mnie, gdyż cię uratowałem.

Nadal nie chciała na niego spojrzeć. Szła dalej przed siebie.

– Ja także cię uratowałam – odparła z dumą. – Nie pamiętasz?

Darius poczerwieniaЕ‚; nie rozumiaЕ‚ jej. Zbyt wiele byЕ‚o w niej dumy.

– Nie nienawidzę cię – dodała w końcu. – Lecz widziałam, jak tego dokonałeś. Widziałam, co zrobiłeś.

Darius poczuЕ‚, Ејe trzД™sie siД™ wewnД…trz, dotkniД™ty jej sЕ‚owami. WypowiedziaЕ‚a je niczym oskarЕјenie. To nie byЕ‚o sprawiedliwe, zwЕ‚aszcza po tym, jak ocaliЕ‚ jej Ејycie.

– A czy to takie okropne? – zapytał. – Bez względu na moc, której użyłem?

Loti nic nie odrzekЕ‚a.

– Jestem, jaki jestem – powiedział Darius. – Taki się urodziłem. Nie prosiłem o to. Sam nie do końca to pojmuję. Nie wiem, kiedy to przychodzi, a kiedy odchodzi. Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze będę w stanie tego użyć. Nie chciałem tego użyć. Tak w zasadzie… to ta moc użyła mnie.

Loti nie podnosiła wzroku i nie odpowiadała. Nie patrzyła mu w oczy i Darius poczuł, że narasta w nim uczucie żalu. Czyżby popełnił błąd, przychodząc jej z pomocą? Czy powinien się wstydzić tego, kim jest?

– Wolałabyś być martwa, niż bym użył… czymkolwiek było to, czego użyłem? – zapytał Darius.

Szli dalej, a Loti nadal siД™ nie odzywaЕ‚a. Е»al Dariusa pogЕ‚Д™biЕ‚ siД™.

– Nie rozmawiaj o tym z nikim – powiedziała. – Nie możemy nigdy mówić o tym, co tutaj dzisiaj zaszło. Oboje stalibyśmy się wyrzutkami.

MinД™li zakrД™t i ich oczom ukazaЕ‚a siД™ ich wioska. Szli gЕ‚ГіwnД… drogД… i niebawem spostrzegli ich wieЕ›niacy, ktГіrzy wykrzyknД™li gЕ‚oЕ›no z radoЕ›ci.

NastД…piЕ‚o wielkie poruszenie. Setki wieЕ›niakГіw wylegЕ‚y na ich spotkanie, spieszД…c z podnieceniem, by przyjД…Д‡ Loti i Dariusa. Przez tЕ‚um przedarЕ‚a siД™ matka Loti, za ktГіrД… wyszedЕ‚ jej ojciec i dwГіch braci, wysokich, rosЕ‚ych mД™Ејczyzn o krГіtkich wЕ‚osach i dumnych szczД™kach. Obrzucili Dariusa bacznym spojrzeniem. Obok nich stanД…Е‚ trzeci brat Loti, mniejszy od pozostaЕ‚ych i kulejД…cy na jednД… nogД™.

– Kochana – rzekła matka Loti, spiesząc przez tłum, i objęła ją, ściskając mocno.

Darius trzymał się na uboczu, nie wiedząc, jak się zachować.

– Co się stało? – zapytała jej matka. – Sądziłam, że Imperium cię zabrało. Jak się uwolniłaś?

Wieśniacy spoważnieli, zamilkli i oczy wszystkich skierowały się na Dariusa. Chłopak stał w miejscu, nie wiedząc, jak się zachować. Czuł, że powinna to być chwila wielkiej radości przez wzgląd na to, co uczynił, chwila, w której powinien być dumny, w której powinien zostać powitany we wsi jak bohater. Wszak to on jako jedyny spośród nich wszystkich odważył się ruszyć za Loti.

ByЕ‚a to dla niego jednak chwila zupeЕ‚nej konsternacji. MoЕјe nawet wstydu. Loti rzuciЕ‚a mu znaczД…ce spojrzenie, jak gdyby przestrzegaЕ‚a go, by nie wyjawiaЕ‚ ich tajemnicy.

– Nic się nie stało, matko – powiedziała Loti. – Rozmyślili się i wypuścili mnie.

– Wypuścili cię? – powtórzyła, osłupiała.

Loti przytaknД™Е‚a.

– Wypuścili mnie z dala stąd. Zbłądziłam w lesie, lecz Darius mnie odnalazł. Przyprowadził mnie z powrotem.

WieЕ›niacy w milczeniu przenosili podejrzliwe spojrzenia z Dariusa na Loti i z powrotem. Darius czuЕ‚, Ејe nie dajД… wiary ich sЕ‚owom.

– A co to za ślad na twojej twarzy? – zapytał jej ojciec, wychodząc naprzód i przesuwając palcem po jej policzku, odwracając jej głowę, by się mu przyjrzeć.

Darius obrГіciЕ‚ siД™ i ujrzaЕ‚ ogromnego, bЕ‚Д™kitnego siЕ„ca.

Loti podniosЕ‚a niepewny wzrok na ojca.

– Ja… potknęłam się – powiedziała. – O korzeń. Jak rzekłam, nic mi nie jest – obstawała uparcie przy swoim.

Wszyscy spojrzeli na Dariusa, a Bokbu, wГіdz osady, wyszedЕ‚ naprzГіd.

– Dariusie, czy to prawda? – zapytał poważnym głosem. – Sprowadziłeś ją z powrotem na drodze pokoju? Nie starłeś się z Imperium?

Darius stał w bezruchu, a serce tłukło mu się jak oszalałe. Setki oczu wpatrzone były w niego. Wiedział, że jeśli powie im o potyczce, jeśli powie, co uczynił, wszyscy będą lękać się nadchodzącego odwetu. A nie mógłby wyjaśnić im, jak ich uśmiercił, nie wspominając o magii. Stałby się wyrzutkiem i Loti także. Nie chciał też siać w nich paniki.

Darius nie chciał kłamać. Nie wiedział jednak, co innego zrobić.

SkinД…Е‚ wiД™c tylko gЕ‚owД… w kierunku starszych, nie odzywajД…c siД™. Niech zrozumiejД… to jak chcД…, pomyЕ›laЕ‚.

Ludzie odwrГіcili siД™ z wolna z uczuciem ulgi i spojrzeli na Loti. Wreszcie jeden z jej braci wyszedЕ‚ naprzГіd i otoczyЕ‚ jД… ramieniem.

– Nic jej nie jest! – zawołał, przerywając napięcie. – Jedynie to się liczy!

Chwila napiД™cia minД™Е‚a i w wiosce rozlegЕ‚y siД™ gЕ‚oЕ›ne okrzyki. Rodzina Loti obejmowaЕ‚a jД…, i inni takЕјe.

Darius stał i patrzył. Kilka osób poklepało go bez przekonania po plecach, a Loti obróciła się wraz ze swoją rodziną i ruszyła do wsi. Patrzył, jak odchodzi, czekając z nadzieją, że choć raz odwróci się, by na niego spojrzeć.

Serce mu siД™ Е›cisnД™Е‚o, gdy patrzyЕ‚, jak znika w tЕ‚umie, nie odwracajД…c siД™ ani razu.




ROZDZIAЕЃ DZIEWIД„TY


Volusia staЕ‚a dumnie na zЕ‚otym podwyЕјszeniu na swej zЕ‚otej, bЕ‚yszczД…cej w sЕ‚oЕ„cu Е‚odzi. PЕ‚ynД™Е‚a powoli korytarzami wodnymi Volusii, wyciД…gajД…c na boki rД™ce i napawajД…c siД™ uwielbieniem tЕ‚umu. Ludzie wylegli tЕ‚umnie, tysiД…cami, i pospieszyli nad wodne korytarze. Ustawili siД™ na ulicach i alejkach i wykrzykiwali jej imiД™ ze wszystkich stron.

PЕ‚ynД…c po wД…skich korytarzach wodnych, ktГіre wiЕ‚y siД™ przez caЕ‚e miasto, Volusia mogЕ‚a wyciД…gnД…Д‡ dЕ‚oЕ„ i niemal dotknД…Д‡ swych poddanych, ktГіrzy wykrzykiwali jej imiД™ i piszczeli z uwielbieniem, wyrzucajД…c w gГіrД™ podarte strzД™py rГіЕјnobarwnych zwojГіw, ktГіre mieniЕ‚y siД™ w Е›wietle, opadajД…c na niД… niby krople deszczu. ByЕ‚o to najwiД™kszД… oznakД… szacunku jej poddanych. W ten sposГіb witali powracajД…cego bohatera.

– Niech żyje Volusia! Niech żyje Volusia! – rozlegały się głosy i odbijały echem w jednej alejce po drugiej, gdy mijała tłumy. Korytarze wodne prowadziły ją przez środek tego wspaniałego miasta, jego ulice i budynki znaczone złotem.

Volusia odchyliła się w tył, nie posiadając się z radości, że zwyciężyła Romulusa, że uśmierciła Najwyższego Władcę Imperium i wymordowała oddział jego żołnierzy. Ona i jej lud byli jednym i czuł się pewny swego, gdy ona czuła się pewna swego, a nigdy w życiu nie czuła się silniejsza – przynajmniej nie od dnia, w którym zamordowała swą matkę.

Volusia podniosła wzrok na swe wspaniałe miasto, na dwie wysokie kolumny strzegące wejścia do niego, połyskujące w słońcu złotem i zielenią; napawała się ciągnącymi się w nieskończoność pradawnymi zabudowaniami, wzniesionymi w dniach jej przodków, liczącymi sobie setki lat, naruszonymi zębem czasu. Na nieskazitelnie czystych ulicach roiło się od tysięcy ludzi. Na każdym rogu stali wartownicy, a precyzyjnie rozplanowane korytarze wodne przecinały uliczki pod równymi kątami, wijąc się przez całe miasto. Nad nimi wznosiły się nieduże kładki, po których ciężko stąpały konie zaprzężone do złotych powozów i przechadzali się ludzie w swych najstrojniejszych jedwabiach i klejnotach. Całe miasto obchodziło święto i wszyscy wylegli na ulice, by ją powitać, i wykrzykiwali jej imię w ten święty dzień. Była dla nich kimś więcej niż tylko przywódczynią – była boginią.

Bardziej jeszcze pomyślnym ten dzień czynił fakt, że zbiegał się ze świętem, Dniem Świateł – dniem, w którym składali pokłon siedmiu bogom słońca. Jako przywódczyni miasta, Volusia dawała znak do rozpoczęcia uroczystości i teraz, gdy płynęła przez miasto, dwie ogromne złote pochodnie płonęły żywo za nią, jaśniejsze niż światło słoneczne, gotowe, by rozwidnić Wielką Fontannę.

Ludzie podążali za nią, spiesząc ulicami, goniąc jej łódź; wiedziała, że będą jej towarzyszyć przez całą drogę, aż dotrze do środka sześciu kręgów miasta, gdzie zejdzie na ląd i podłoży ogień pod fontanny, które towarzyszyć będą świętowaniu i składaniu ofiar tego dnia. Był to wielki dzień dla jej miasta i ludu, dzień, w którym wznoszono modły do czternastu bogów, którzy podobno otaczali jej miasto, strzegąc czternastu wejść przed intruzami. Jej lud zanosił do nich modły i dziś, jak co dzień, należało złożyć im dzięki.

Tego roku jej lud czekała niespodzianka: Volusia dodała piętnastego boga. Był to pierwszy raz od stuleci, od założenia miasta, gdy dodawano boga. Bogiem tym była ona sama. Volusia kazała wznieść pośrodku siedmiu kręgów strzelisty złoty posąg i ogłosiła ten dzień swym dniem, swym świętem. Gdy go odsłonią, wszyscy jej poddani ujrzą go po raz pierwszy, ujrzą, że Volusia jest kimś więcej niż tylko ich matką, niż przywódczynią, niż zwykłym człowiekiem. Jest boginią, którą należy czcić każdego dnia. Będą modlić się do niej i składać jej pokłony tak jak przed pozostałymi bogami – uczynią to, albo okupią to krwią.

Volusia uśmiechnęła się do siebie, gdy jej łódź zbliżyła się do środka miasta. Niecierpliwiła się, by ujrzeć wyraz ich twarzy, by czcili ją jak pozostałych czternastu bogów. Nie zdawali sobie jeszcze z tego sprawy, lecz jednego dnia jednego po drugim zniszczy pozostałych bogów, aż pozostanie jedynie ona.

Podekscytowana Volusia obejrzała się przez ramię i ujrzała zdający się nie mieć końca sznur płynących za nią łodzi. Na wszystkich znajdowały się żywe byki, kozły i barany, wiercące się i głośne, przygotowane jako ofiara dla bogów. Przed swym posągiem zarżnie największego, najlepszego.

Łódź Volusii dotarła wreszcie do korytarza wodnego prowadzącego ku siedmiu złotym kręgom, złotym placom, spośród których każdy kolejny rozleglejszy był niż poprzedni, oddzielonym kręgami wody. Jej łódź przemieszczała się powoli przez kręgi, zbliżając się coraz bardziej do środka, mijając każdego z czternastu bogów. Serce jej przyspieszyło z podniecenia. Mijali górujących nad nimi, połyskujących złoto bogów, wysokich na dwadzieścia stóp. Pośrodku, na placu, który zawsze pozostawiony był pusty, by można było składać na nim ofiary, gdzie zawsze zbierali się jej poddani, tkwił teraz nowo wzniesiony złoty piedestał, na którym stał wysoki na pięćdziesiąt stóp posąg okryty białym jedwabiem. Volusia uśmiechnęła się: nikt poza nią nie wiedział, co znajduje się pod nim.

Dotarli do poЕ‚oЕјonego poЕ›rodku placu i sЕ‚udzy rzucili siД™, by pomГіc Volusii zejЕ›Д‡ na brzeg. PatrzyЕ‚a, jak kolejna Е‚ГіdЕє zbliЕјa siД™ i tuzin mД™Ејczyzn prowadzi ku niej najwiД™kszego byka, jakiego kiedykolwiek widziaЕ‚a. KaЕјdy z nich trzymaЕ‚ w rД™kach gruby sznur, prowadzД…c ostroЕјnie zwierzД™. Nie byЕ‚ to zwyczajny byk, wyhodowano go w Dolnych Prowincjach. Wysoki na piД™tnaЕ›cie stГіp, skГіrД™ miaЕ‚ w kolorze jaskrawej czerwieni. ByЕ‚ uosobieniem siЕ‚y. ByЕ‚ takЕјe peЕ‚en furii. SzarpaЕ‚ siД™, lecz mД™ЕјczyЕєni utrzymywali go w miejscu i prowadzili ku posД…gowi.

Volusia usłyszała odgłos dobywanego miecza i obróciwszy się ujrzała Aksana, swego zabójcę. Stał obok niej, trzymając przed sobą ceremonialny miecz. Nie znała bardziej lojalnego człeka niż on. Gotów byłby zabić dla niej każdego, gdyby tylko skinęła głową. Był także sadystą, czym zaskarbił sobie jej sympatię, i wiele razy zasłużył sobie na jej szacunek. Był jednym z nielicznych, którym pozwalała być blisko siebie.

Aksan wpatrywaЕ‚ siД™ w niД…. MiaЕ‚ zapadniД™te policzki i poznaczonД… bliznami twarz, a rogi wystawaЕ‚y mu z gД™stych, krД™conych wЕ‚osГіw.

Volusia wyciД…gnД™Е‚a rД™kД™ i chwyciЕ‚a dЕ‚ugi, zЕ‚oty miecz ceremonialny o klindze dЕ‚ugiej na szeЕ›Д‡ stГіp i zacisnД™Е‚a na rД™kojeЕ›ci obie dЕ‚onie. Ludzie uciszali siД™ wzajemnie, gdy Volusia obrГіciЕ‚a siД™, uniosЕ‚a orД™Еј wysoko i opuЕ›ciЕ‚a z caЕ‚Д… siЕ‚Д… na tyЕ‚ byczego karku.

Niezwykle ostra klinga, cienka jak papier, z Е‚atwoЕ›ciД… przeszЕ‚a przez jego ciaЕ‚o. Volusia uЕ›miechnД™Е‚a siД™ szeroko, sЕ‚yszД…c zadowalajД…cy odgЕ‚os miecza przecinajД…cego ciaЕ‚o, poczuЕ‚a, jak przechodzi na wylot i jak krople jego gorД…cej krwi pryskajД… na jej twarz. Krew rozbryznД™Е‚a siД™ wokoЕ‚o, u jej stГіp utworzyЕ‚a siД™ spora kaЕ‚uЕјa, a pozbawiony Е‚ba byk zatoczyЕ‚ siД™ i upadЕ‚ u podstawy wciД…Еј osЕ‚oniД™tego posД…gu Volusii. Krew trysnД™Е‚a na jedwab i zЕ‚oto, barwiД…c je, a z ust tЕ‚umu wyrwaЕ‚y siД™ radosne okrzyki.

– To pomyślny znak, pani – powiedział Aksan, pochyliwszy się.

Rozpoczęły się ceremonie. Wokoło niej rozbrzmiały trąby i wyprowadzono setki zwierząt, które jej oficerowie poczęli zarzynać. Czekał ich długi dzień pełen zarzynania, gwałtów i opychania się jadłem i winem – i to samo kolejnego dnia, i następnego. Volusia z pewnością przyłączy się do nich. Kilku mężczyzn i nieco wina zagarnie dla siebie i poderżnie im gardła, poświęcając swym bożkom. Nie mogła się doczekać długiego dnia pełnego sadyzmu i brutalności.

Lecz wpierw musiała zrobić coś jeszcze.

TЕ‚um ucichЕ‚, gdy Volusia weszЕ‚a na piedestaЕ‚ u podstawy swego posД…gu i zwrГіciЕ‚a siД™ ku nim. Z drugiej strony wszedЕ‚ Koolian, inny spoЕ›rГіd jej zaufanych doradcГіw, mroczny czarnoksiД™Ејnik z czarnym kapturem nasuniД™tym na gЕ‚owД™, w czarnej pelerynie. MiaЕ‚ poЕ‚yskujД…ce zielone oczy i usianД… brodawkami twarz. To on poprowadziЕ‚ jД… do zabГіjstwa jej wЕ‚asnej matki. To on, Koolian, doradziЕ‚ jej, by wzniosЕ‚a swГіj posД…g.

Lud utkwiЕ‚ w niej spojrzenia i cisza zalegЕ‚a jak makiem zasiaЕ‚. OdczekaЕ‚a chwilД™, smakujД…c dramatyzm chwili.

– Wspaniały ludu Volusii! – zagrzmiała. – Oto posąg waszego najnowszego i najpotężniejszego boga!

Volusia Е›ciД…gnД™Е‚a jedwabny materiaЕ‚ gwaЕ‚townym ruchem, a z ust tЕ‚umu wyrwaЕ‚ siД™ stЕ‚umiony okrzyk.

– Wasza nowa bogini, piętnasta bogini, Volusia! – zagrzmiał Koolian w stronę ludu.

Ludzie wydali z siebie stłumiony odgłos zachwytu, przyglądając się figurze w zadziwieniu. Volusia podniosła wzrok na błyszczący, złoty posąg, dwukrotnie wyższy od pozostałych, swą idealną podobiznę. Czekała, podenerwowana, na reakcję ludu. Nikt od stuleci nie dodawał nowych bogów i Volusia ryzykowała, pragnąc przekonać się, czy darzą ją miłością wystarczająco dla niej silną. Chciała, by nie tylko ją kochali; pragnęła, by ją czcili.

Ku jej wielkiemu zadowoleniu, jej poddani jak jeden mД…Еј przypadli nagle twarzami do ziemi, skЕ‚adajД…c pokЕ‚on, oddajД…c czeЕ›Д‡ jej boЕјkowi.

– Volusia – krzyczeli śpiewnie raz za razem. – Volusia! Volusia!

Volusia staЕ‚a z rozpostartymi na boki rД™koma, oddychajД…c gЕ‚Д™boko, napawajД…c siД™ tД… chwilД…. ZadowoliЕ‚oby to kaЕјdego czЕ‚owieka. KaЕјdego przywГіdcД™. KaЕјdego boga.

Lecz jej to nie wystarczaЕ‚o.


*

Volusia przeszЕ‚a przez szerokie, otwarte Е‚ukowate wejЕ›cie do swego zamku, minД…wszy wysokie na sto stГіp marmurowe kolumny. WzdЕ‚uЕј korytarzy ustawieni byli wartownicy, ЕјoЕ‚nierze Imperium. WyprД™Ејeni jak struny, dzierЕјД…c w dЕ‚oniach zЕ‚ote wЕ‚Гіcznie, ustawieni byli hen, daleko jak okiem siД™gnД…Д‡. Volusia szЕ‚a powoli, stukajД…c zЕ‚otymi obcasami butГіw. Po jednej jej stronie szedЕ‚ Koolian, jej czarnoksiД™Ејnik, po drugiej Aksan, jej zabГіjca, i Soku, dowodzД…cy jej armiД….

– Pani, pragnę zamienić z tobą słowo – odezwał się Soku.

Cały dzień usiłował z nią pomówić, a ona ignorowała go, nie zważając na jego lęki, jego obsesję na punkcie rzeczywistości. Volusia żyła w swym własnym świecie i zamierzała odezwać się do niego, gdy jej będzie to odpowiadało.

Nie zatrzymywaЕ‚a siД™, aЕј dotarЕ‚a do kolejnego przejЕ›cia prowadzД…cego na kolejny korytarz, przystrojony dЕ‚ugimi sznurami szmaragdowych paciorkГіw. Е»oЕ‚nierze natychmiast rzucili siД™ naprzГіd i rozsunД™li je na boki, umoЕјliwiajД…c jej przejЕ›cie.

Minęła je i skandowanie, radosne okrzyki i dźwięki odprawianych na zewnątrz ceremonii poczęły cichnąć. Był to długi dzień zarzynania, picia, gwałcenia i ucztowania i Volusia potrzebowała chwili odpoczynku. Zamierzała zebrać siły i powrócić na drugą turę.

WeszЕ‚a do ponurej, ciemnej komnaty, w ktГіrej pЕ‚onД™Е‚o jedynie kilka pochodni. Pomieszczenie najmocniej rozЕ›wietlaЕ‚ pojedynczy snop zielonego Е›wiatЕ‚a padajД…cego z okrД…gЕ‚ego okna umiejscowionego na wysokim na sto stГіp stropie nad samym Е›rodkiem komnaty. PadaЕ‚o ono wprost na przedmiot, ktГіry znajdowaЕ‚ siД™ poЕ›rodku pomieszczenia.

SzmaragdowД… wЕ‚ГіczniД™.

Volusia zbliЕјyЕ‚a siД™ do niej z podziwem. WЕ‚Гіcznia tkwiЕ‚a w miejscu od wielu stuleci, ostrzem skierowana ku gГіrze. Jej szmaragdowy trzon i szmaragdowy grot poЕ‚yskiwaЕ‚y w Е›wietle, skierowane ku niebiosom, jak gdyby rzucaЕ‚y wyzwanie bogom. WЕ‚Гіcznia zawsze byЕ‚a dla jej poddanych Е›wiД™toЕ›ciД…, wierzyli oni, Ејe broЕ„ ta podtrzymuje caЕ‚e miasto. Volusia zatrzymaЕ‚a siД™ przed niД… z podziwem, patrzД…c, jak drobiny kurzu wirujД… wokГіЕ‚ niej w zielonym Е›wietle.

– Pani – rzekł Soku cicho, a jego głos poniósł się echem w ciszy. – Czy mogę coś powiedzieć?

Volusia stała długi czas zwrócona do niego plecami, przyglądając się włóczni, podziwiając jej wykonanie, jak każdego dnia swego życia, aż wreszcie poczuła się gotowa usłyszeć, co ma do powiedzenia członek jej rady.

– Mówże – rzekła.

– Pani – powiedział. – Zabiłaś władcę Imperium. Wieść o tym z pewnością już się rozniosła. Armie najpewniej już wyruszyły w kierunku Volusii. Ogromne armie, zbyt duże, byśmy zdołali się obronić. Musimy się przygotować. Jaką zamierzasz obrać strategię?

– Strategię? – spytała Volusia, nadal nie patrząc na niego, rozdrażniona.

– Jak zawrzesz pokój? – nalegał. – Na jakich warunkach skapitulujesz?

ZwrГіciЕ‚a siД™ w jego kierunku i utkwiЕ‚a w nim zimne spojrzenie.

– Nie będzie żadnego pokoju – powiedziała. – Do czasu aż przyjmę ich kapitulację i przysięgną mi lojalność.

SpojrzaЕ‚ na niД… ze strachem w oczach.

– Ale, pani, mają nad nami przewagę stu do jednego – powiedział. – Nie obronimy się przed nimi.

Volusia odwrГіciЕ‚a siД™ z powrotem ku wЕ‚Гіczni, a Soku daЕ‚ krok do przodu, zrozpaczony.

– Pani – upierał się. – Odniosłaś niewątpliwe zwycięstwo, uzurpując tron matki. Lud nie kochał jej, ciebie za to tak. Wielbi cię. Jednak nikt nie przemówi do ciebie szczerze. Ja to uczynię. Otaczasz się ludźmi, którzy mówią ci to, co chcesz usłyszeć. Którzy lękają się ciebie. Lecz ja rzeknę ci prawdę, rzeknę ci, jak w istocie wygląda nasza sytuacja. Imperium nas otoczy. I zmiażdży. Po nas, po naszym mieście, nie pozostanie nic. Musisz podjąć działania. Musisz zawrzeć pokój. Oddaj im, co tylko zechcą. Nim zabiją nas wszystkich.

Volusia uЕ›miechnД™Е‚a siД™, przyglД…dajД…c siД™ uwaЕјnie wЕ‚Гіczni.

– Czy wiesz, co mówili o mej matce? – zapytała.

Soku staЕ‚ bez ruchu i wpatrywaЕ‚ siД™ w niД… pustym wzrokiem. PokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Mówili, że jest Wybrańcem. Mówili, że nikt jej nigdy nie pokona. Mówili, że nigdy nie umrze. Czy wiesz dlaczego? Dlatego, że nikt nie podniósł tej włóczni od sześciu stuleci. A ona uczyniła to jedną dłonią. I użyła jej, by zabić swego ojca i zasiąść na jego tronie.

Volusia obrГіciЕ‚a siД™ do niego, a w oczach jej rozgorzaЕ‚y historia i przeznaczenie.

– Mówili, że włócznia zostanie podniesiona tylko raz. Przez Wybrańca. Mówili, że matka moja będzie żyła tysiąc stuleci, że tron Volusii będzie jej po wsze czasy. A czy wiesz, co się stało? Ja uniosłam włócznię – i użyłam jej, by zabić mą matkę.

WziД™Е‚a gЕ‚Д™boki oddech.

– Co z tego wnioskujesz, panie dowódco?

SpojrzaЕ‚ na niД…, skoЕ‚owany, i pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД…, zbity z tropu.

– Możemy albo żyć w cieniu legend innych ludzi – powiedziała Volusia. – Albo tworzyć własne.

PochyliЕ‚a siД™ blisko, nachmurzona, mierzД…c go wЕ›ciekЕ‚ym spojrzeniem.

– Gdy już rozgromię całe Imperium – powiedziała. – Gdy każdy w tym wszechświecie pokłoni się przede mną, gdy nie pozostanie już ani jedna osoba, która nie zna i nie wykrzykuje mego imienia, wtedy przekonasz się, że jestem jedyną prawdziwą przywódczynią – i że jestem jedynym prawdziwym bogiem. Jestem Wybrańcem. Gdyż sama się wybrałam.




ROZDZIAЕЃ DZIESIД„TY


Gwendolyn szЕ‚a przez osadД™. Towarzyszyli jej jej bracia Kendrick i Godfrey, a takЕјe Sandara, Aberthol, Brandt i Atme, a za nimi podД…ЕјaЕ‚y setki jej ludzi. Przyjmowano ich do osady. ProwadziЕ‚ ich Bokbu, wГіdz wioski, obok ktГіrego szЕ‚a Gwen. Serce miaЕ‚a wypeЕ‚nione wdziД™cznoЕ›ciД…. Jego lud przyjД…Е‚ ich, zapewniЕ‚ schronienie, a ich wГіdz uczyniЕ‚ to na wЕ‚asne ryzyko, wbrew woli niektГіrych spoЕ›rГіd swych poddanych. OcaliЕ‚ ich wszystkich i przywrГіciЕ‚ z martwych. Gwen nie wiedziaЕ‚a, co uczyniliby, gdyby nie on. Najpewniej pomarliby wszyscy na morzu.

Gwen poczuła także przypływ wdzięczności względem Sandary, która poświadczyła za nich przed swymi pobratymcami i która wiedziała, że może ich tu sprowadzić. Gwen rozejrzała się uważnie wokoło. Wieśniacy tłoczyli się wokół nich, obserwując ich niby jakieś osobliwości, i Gwen poczuła się jak zwierz zamknięty w klatce. Szła, przypatrując się niewielkim, uroczym chatom z gliny i dumnemu ludowi, który ich obserwował. Był to naród wojowników o oczach, w których kryła się dobroć. Oczywiste było, że nigdy nie widzieli nikogo podobnego do Gwen i jej poddanych. Choć zaciekawieni, byli także nieufni. Gwen nie zdziwiło to. Nawykli do tego, wiodąc życie niewolników.

Gwen spostrzegЕ‚a, Ејe dokoЕ‚a ludzie wznoszД… stosy na ogniska i zaciekawiЕ‚a siД™.

– Czemu rozniecacie tyle ognisk? – zapytała.

– Przybywacie w pomyślny dzień – rzekł Bokbu. – Nasze święto zmarłych. Świętą noc, która przypada raz na cykl słoneczny. Wzniecamy płomienie, by oddać cześć bogom zmarłych. Wierzymy, że tej nocy bogowie przybywają do nas i mówią o tym, co nadejdzie.

– Mówią także, że nasz wybawca zjawi się tego dnia – wtrącił się głos.

Gwendolyn obejrzaЕ‚a siД™ i zobaczyЕ‚a starszego mД™ЕјczyznД™, ktГіry przekroczyЕ‚ juЕј moЕјe siedemdziesiД…ty rok Ејycia. ByЕ‚ wysoki, chudy i miaЕ‚ ponurД… aparycjД™. PodszedЕ‚ do nich, wspierajД…c siД™ na dЕ‚ugiej, ЕјГіЕ‚tej lasce. Odziany byЕ‚ w ЕјГіЕ‚tД… pelerynД™.

– Pozwól, że przedstawię ci Kalo – rzekł Bokbu. – Naszą wyrocznię.

Gwen skinД™Е‚a gЕ‚owД…. Kalo odpowiedziaЕ‚ jej tym samym z kamiennym wyrazem twarzy.

– Wasza wioska jest piękna – zauważyła Gwen. – Dostrzegam w niej rodzinną miłość.

WГіdz uЕ›miechnД…Е‚ siД™.

– Jesteś młodą królową, lecz mądrą, łaskawą. To prawda, co mówią o tobie ci zza morza. Żałuję, że ty i twoi poddani nie możecie pozostać tutaj, w wiosce, z nami; lecz rozumiesz sama, iż musimy skryć was przed wścibskimi oczyma Imperium. Pozostaniecie jednak blisko nas; to będzie wasz nowy dom.

Gwendolyn podД…ЕјyЕ‚a za jego spojrzeniem. PodniosЕ‚a wzrok i ujrzaЕ‚a w oddali gГіrД™ peЕ‚nД… jam.

– Jaskinie – powiedział. – W nich będziecie bezpieczni. Imperium nie będzie was tam szukało, i będziecie mogli rozniecać ogniska, gotować strawę i powracać do zdrowia aż wydobrzejecie.

– A co później? – zapytał Kendrick, podchodząc do nich.

Bokbu spojrzał na niego, lecz nim zdążył dać odpowiedź, zatrzymał się raptownie, gdyż drogę zagrodził mu wysoki, muskularny wieśniak z włócznią, otoczony tuzinem muskularnych mężczyzn. Był to człowiek z okrętu, ten, który sprzeciwiał się ich przyjęciu. Nie wyglądał na zadowolonego.

– Stawiasz w niebezpieczeństwie nas wszystkich, zezwalając tym obcym, by tu zostali – rzekł gniewnie. – Musisz odesłać ich tam, skąd przybyli. Nie jest naszym zadaniem przyjmowanie każdej rasy, która się tu pojawi.

Bokbu pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД…, zwracajД…c siД™ w jego stronД™.

– Przynosisz ujmę swym ojcom – rzekł. – Nasze prawa gościnności dotyczą każdego.

– A czy obowiązkiem niewolnika jest być gościnnym? – odparował. – Gdy wobec nas nikt nie jest?

– To, jak traktują nas nie przekłada się na to, jak my traktujemy innych – odrzekł wódz. – Nie odwrócimy się od tych, którzy nas potrzebują.

WieЕ›niak zaЕ›miaЕ‚ siД™ drwiД…co, patrzД…c nienawistnie na Gwendolyn, Kendricka i pozostaЕ‚ych, po czym przeniГіsЕ‚ spojrzenie na powrГіt na wodza.

– Nie chcemy ich tutaj – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jaskinie nie leżą daleko stąd i każdy dzień, który tam spędzą, będzie przybliżał nas do śmierci.

– A cóż dobrego jest w tym życiu, którego tak kurczowo się trzymasz, jeśli nie przeżyje się go sprawiedliwie? – zapytał wódz.

MД™Ејczyzna wpatrywaЕ‚ siД™ w niego przez dЕ‚ugi czas, wreszcie odwrГіciЕ‚ siД™ raptownie i odszedЕ‚ gniewnym krokiem, a jego ludzie podД…Ејyli za nim.

Gwendolyn patrzyЕ‚a za odchodzД…cymi i zamyЕ›liЕ‚a siД™.

– Nie zważajcie na niego – rzekł wódz, idąc dalej. Gwen i pozostali ruszyli za nim.

– Nie chcę być wam ciężarem – powiedziała Gwendolyn. – Możemy stąd odejść.

WГіdz pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Nie odejdziecie – rzekł. – Póki nie odpoczniecie i nie będziecie gotowi. Możecie udać się w inne miejsca w Imperium, jeśli wolicie. Miejsca, które także są dobrze skryte. Leżą daleko stąd i niełatwo do nich dotrzeć. Musicie powrócić do zdrowia, podjąć decyzję i pozostać z nami. Nalegam. Pragnę, byście dołączyli do nas tej nocy, do obchodów naszych uroczystości w wiosce. Zmrok już zapadł – Imperium was nie spostrzeże – a to dla nas ważny dzień. Będę zaszczycony, jeśli przybędziecie.

Gwendolyn spostrzegЕ‚a, Ејe zapada zmierzch, Ејe wokoЕ‚o ludzie rozniecajД… ogniska, ujrzaЕ‚a gromadzД…cych siД™ wieЕ›niakГіw w ich najЕ›wietniejszym odzieniu; usЕ‚yszaЕ‚a wznoszД…cy siД™ ton bД™bna, cichy, miarowy, a po nim nucenie. UjrzaЕ‚a biegajД…ce wokoЕ‚o dzieci, trzymajД…ce w dЕ‚oniach smakoЕ‚yki przypominajД…ce cukierki. ZauwaЕјyЕ‚a mД™Ејczyzn sД…czД…cych jakiЕ› pЕ‚yn z orzechГіw kokosowych i czuЕ‚a unoszД…cД… siД™ w powietrzu woЕ„ miД™siwa, dochodzД…cД… z wielkich zwierzy opiekajД…cych siД™ nad ogniskami.

Gwen pomyЕ›laЕ‚a, Ејe jej ludowi posЕ‚uЕјy odpoczynek, zebranie siЕ‚ i nasycenie siД™, nim odejdД… do jaskiЕ„.

OdwrГіciЕ‚a siД™ do wodza.

– Przyjdziemy – powiedziała. – Z niemałą przyjemnością.


*

Sandara szЕ‚a u boku Kendricka. TargaЕ‚y niД… wielkie emocje, gdyЕј znalazЕ‚a siД™ na powrГіt w domu. UradowaЕ‚ jД… powrГіt do domu, to Ејe znalazЕ‚a siД™ poЕ›rГіd swych ziomkГіw na ziemi, ktГіrД… znaЕ‚a; zarazem jednak poczuЕ‚a na sobie pД™ta, poczuЕ‚a siД™ znГіw jak niewolnica. PowrГіt w to miejsce przypomniaЕ‚ jej, dlaczego je opuЕ›ciЕ‚a, dlaczego zgЕ‚osiЕ‚a siД™ do sЕ‚uЕјby dla Imperium i przemierzyЕ‚a z nimi morze jako uzdrowicielka. Przynajmniej uciekЕ‚a z tego miejsca.

Sandara odczuła także ulgę, gdyż zdołała pomóc ocalić lud Gwendolyn, sprowadzić ich tutaj, nim zginęli na morzu. Idąc u boku Kendricka, niczego nie pragnęła bardziej, niż ująć jego dłoń, z dumą pokazać swego mężczyznę swym pobratymcom. Nie mogła jednak tego uczynić. Zbyt wiele oczu podążało za nimi, a Sandara wiedziała, że jej wieś nigdy nie pochwaliłaby związku pomiędzy rasami.

Kendrick, jak gdyby czytajД…c jej w myЕ›lach, wyciД…gnД…Е‚ rД™kД™ i otoczyЕ‚ niД… jej taliД™. Sandara szybkim ruchem odsunД™Е‚a jego dЕ‚oЕ„. Kendrick spojrzaЕ‚ na niД…, dotkniД™ty.

– Nie tutaj – rzekła cicho, czując wyrzuty sumienia.

Kendrick zmarszczyЕ‚ brwi, skoЕ‚owany.

– Mówiliśmy o tym – powiedziała. – Rzekłam ci, że mój lud ma surowe zwyczaje. Muszę uszanować ich prawa.

– Wstydzisz się mnie zatem?

Sandara pokrД™ciЕ‚a gЕ‚owД….

– Nie, panie mój. Wręcz przeciwnie. Nikt nie jest mi większą dumą niż ty. I nikogo nie darzę większym uczuciem. Lecz nie mogę być z tobą. Nie tutaj. Nie w tym miejscu. Musisz to zrozumieć.

Oblicze Kendricka spochmurniaЕ‚o. Sandara poczuЕ‚a siД™ fatalnie.

– A jednak to tutaj właśnie jesteśmy – powiedział. – Nie znajdziemy się w innym miejscu. Czy to oznacza, że nie będziemy razem?

OdrzekЕ‚a, a serce pД™kaЕ‚o jej, gdy wypowiadaЕ‚a te sЕ‚owa:

– Ty pozostaniesz w jaskiniach ze swymi ludźmi. A ja tutaj, w wiosce. Z moimi. Taka przypada mi rola. Kocham cię, lecz nie możemy być razem. Nie w tym miejscu.

Kendrick odwrócił wzrok, dotknięty. Sandara zamierzała wyjaśnić mu to dokładniej, lecz przeszkodził jej w tym jakiś głos.

– Sandara?! – wykrzyknął ktoś.

Sandara odwrГіciЕ‚a siД™, ze zdumieniem rozpoznajД…c znajomy gЕ‚os, gЕ‚os jej jedynego brata. Serce podskoczyЕ‚o jej radoЕ›nie, gdy ujrzaЕ‚a, jak przepycha siД™ przez tЕ‚um w jej kierunku.

Darius.

Zdał jej się dużo większy, silniejszy i starszy, niż gdy go opuszczała. Ujrzała w nim pewność, której nigdy wcześniej nie widziała. Pozostawiła go jako chłopca, a teraz – choć nadal był młody – wyglądał jak mężczyzna. Długie, niesforne włosy opadały mu związane na plecy, wciąż nieobcięte, na twarzy nosił tę samą dumę, co zawsze i wyglądał jota w jotę jak ich ojciec. Po jego oczach poznała, że jest wojownikiem.

Sandara nie posiadała się z radości na jego widok, że widzi go żywego, że nie zginął ani nie zatracił ducha jak wszyscy pozostali niewolnicy. Jego dumna natura wciąż usiłowała wydostać się na zewnątrz. Sandara podeszła do niego i objęła go, a on odwzajemnił uścisk. Tak dobrze było znów go ujrzeć.

– Lękałem się, że zginęłaś – powiedział.

PokrД™ciЕ‚a gЕ‚owД….

– Byłam jedynie za morzem – odrzekła. – Gdy wypływałam, byłeś chłopcem, a teraz jesteś mężczyzną.




Конец ознакомительного фрагмента.


Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696311) на ЛитРес.

Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.



Если текст книги отсутствует, перейдите по ссылке

Возможные причины отсутствия книги:
1. Книга снята с продаж по просьбе правообладателя
2. Книга ещё не поступила в продажу и пока недоступна для чтения

Навигация